Obserwatorzy

czwartek, 30 października 2014

Mydło z Aleppo 30% Najel, cudny śmierdziel do pokochania

Hej Moje Drogie!  





Wtajemniczeni mówią, że to najstarsze mydła świata, bo robione jest już przynajmniej od tysiąca lat. Wtajemniczeni podają też, że tym mydłem myła się egipska królowa Kleopatra. Można wierzyć tym rewelacjom, albo nie, wszak to jeszcze niekoniecznie świadczy o jego jakości. Przyznacie jednak, że jeśli ma się taką przeszłość, to coś w tym musi być.


kadź z płynnym mydłem,    źródło: Wikipedia

Produkowane w wielowiekowej tradycji w Aleppo w Syrii, sławę zyskało i u wyrafinowanych Francuzek i dbających o siebie Amerykanek. Co ja mówię, to mydło słynne jest w całym świecie, na szczęście dostępne jest też u nas. 


Aleppo soap production
źródło: alepp.com

rezultat finalny,  źródło; Wikipedia
Każda, cięta kostka mydła leżakuje sobie w specjalnej podziemnej komorze przez okres od 6 miesięcy do roku, aż kolor na zewnątrz nabierze złotego brązu, wewnątrz natomiast pięknej zieleni.


Duży wybór tych mydeł, ma mydlarnia 


marsylskie

od której to właśnie dostałam do testów tę niezwykłą, moim zdaniem, bardzo nietuzinkowej, ciekawej urody kostkę. 
Zaglądnijcie koniecznie, bo dla miłośniczek wyrafinowanych, maksymalnie naturalnych produktów do pielęgnacji to adres niewątpliwie przydatny.



Wyrabiane jest ręcznie, tylko z dwóch składników; oliwy z oliwek i oleju wawrzynowego, z liści i owoców laurowych. 
W przypadku mydełka, które testuję, skład jest wyjątkowo interesujący i korzystny dla skóry. 
70% oliwy z oliwek i 30% oleju laurowego robi wrażenie. Zapewnia to nie tylko właściwości regeneracyjne mydła, ale i nie powoduje alergii oraz.... co dla mnie ma niebagatelne znaczenie doskonale nawilża, odżywia i pielęgnuje skórę.

Od razu widać, że mydło jest robione ręcznie. Bardzo plastyczne, nawet powiedziałabym, że jak na mydło dosyć miękkie, wygląda niecodziennie, pachnie zaskakująco, to znaczy właściwie nie pachnie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. 






Fanki zniewalających, perfumiarskich klimatów niech lepiej po niego nie sięgają, bo wrażliwe na nietuzinkowy, specyficzny w swojej "urodzie" zapach mogą czuć tu pewien dyskomfort. Nazwałabym go zapachem ziemi.
Za to podczas mycia to prawdziwe cudo. Dobrze, delikatnie się mydli i pieni, skóra w mig staje się mięciutka i bardzo miła, gładka, człowiek wie i czuje, że ma w dłoniach taką olejkową bombę nawilżającą.




Trochę przeszkadzało mi to, że mydełko brudzi mini talerzyk, na którym u mnie sobie leżakuje na brzegu wanny. Zacieki robią się bardzo szybko, nie wyglądało to zbyt estetycznie, ale poradziłam sobie rach, ciach, ciach - kilka tegorocznych żołędzi z wielkiego dębu i teraz gitara, jest dobrze. Mydło szybko obsycha, nie mazia się i nie zostawia brązowych śladów.





To mydło, jako jedno z nielicznych w wodzie nie tonie, a utrzymuje się na jej powierzchni, nie wiem, ale świadczy to chyba o minimalnej zawartości wody, a dużej tłuszczy, ot, taka ciekawostka.


Nieopatrznie pochwaliłam się mojej latorośli, że matka ma takie cudeńko, dziecko mydło wypróbowało i dziecko od razu wpadło  na pomysł nie do odrzucenia.
- Mamo, a może byśmy się tym mydełkiem podzieliły?
- Popatrz, kostka jest duża, wygodniej będzie Ci, jak używać będziesz połówkę. 
Znacie to? Pewnie większość z Was to właśnie te córki, niewiniątka jedne, ale matki dorosłych dzieci wiedzą o czym mówię.
Pewnie, że się podzieliłam, dyć świnią nie jestem. Młoda teraz w swojej łazience też się swoją kostką myje i już zapowiedziała, że to nie koniec naszej przyjaźni z tym mydełkiem. 
Zapowiada się, że na dłużej obie będziemy wierne mydełkom z Aleppo. Ja, bo cudnie się spisuje na mojej dojrzałej już, dosyć wrażliwej i wymagającej dobrej pielęgnacji skórze, Młoda, bo to mydełko to postrach wszelkich niechciejstw na jej jeszcze kapryśnej, młodej skórze.
Obie nie wyobrażamy sobie mycia twarzy czymś innym niż woda i mydło lub pianka, wszelkie ustrojstwa typu micelki czy żele plus płatki kosmetyczne to nie moje klimaty. Musi być mycie z użyciem wody. To mydło zupełnie przyzwoicie zmywa makijaż, z tuszem włącznie, jest przyjazne dla oczu, świetnie łagodzi, zauważyłam, że szybciej goją się i zasychają wypryski, a skóra po nim jest mięciutka i gładka.



Czy polecam to mydło? Tak, tak.
Co prawda musimy tu zainwestować trochę grosza, takie mydło, o wadze 200 g kosztuje 24 zł, więc na pewno do tanich nie należy, (jest za to bardzo wydajne, myję nim twarz już kilkanaście dni, a nie widzę, żeby się jakoś znacznie zmydliło). W przypadku takiej inwestycji korzyści są, moim zdaniem, nie do przecenienia.

Już dawno nie zapraszałam Was do Mojej Bardzo Kobiecej Galerii, pora więc to narobić.
Dzisiaj obrazy francuskiego malarza Jean-Claude Desplanquesa, zapraszam, popatrzcie.







Pozdrawiam

Margaretka

poniedziałek, 27 października 2014

Jesień i zimę otulić kurtką chcę ciepło

Hej Moje Drogie

Coś o ciuchach u mnie na blogu ostatnio cicho, wygląda to tak, jakbym zapomniała o tym, że przecież szata jednak zdobi człowieka, a teraz, przed zimą to jeszcze grzeje, chroni i pozwala we względnym komforcie przetrwać 20 minut na przystankowym wygwizdowie.

Wiecie, że z własnej, nieprzymuszonej woli wylądowałam na wsi, właściwie w górach. Miejskie asfalty i chodniki zamieniłam na urokliwe dukty w lesie, ścieżki przez zielone (niedługo białe) łąki, więc ubraniowe priorytety trochę mi się zachwiały.



Eleganckie płaszczyki wiszą sobie teraz w szafie wyciągane znacznie rzadziej, natomiast wszelkie sportowe, wygodne kurtki, bluzy, parki są nie tylko przeze mnie, ale i przez wszystkich domowników teraz jeszcze bardziej doceniane.
Muszę mocno zmienić zawartość garderoby, i to nie tylko mojej, ale i Ślubnego. Teraz jesienią to już nie nasze widzimisię, to konieczność.
W ramach zakupowych planów obskoczyłam co poniektóre sieciówki w galeriach w Bielsku, stwierdziłam, że ceny trochę paskudne, nie chcę za byle okryjbidę płacić jak za zboże, więc zakupy zrobię w sieci.

Sklep GORRO.PL od razu mnie zaciekawił, bo ubrania dla niej (czyli mnie) i dla niego (moja druga połówka) to całkiem, całkiem dobra opcja. 
Fasony fajne, wybór niezbyt duży, niemniej konkretny i wszystko można dosyć szybo ogarnąć, a ceny takie, że zamiast jednej, mogę mieć dwie, więc popatrzcie i pomóżcie mi się zdecydować.

Dla siebie mam na oku:


Ta mi się strasznie podoba, choć jeszcze nie jestem pewna, czy zdecydować się na ten granat. Kusi mnie bo cieplutka, z baranka, z dodatkowym, puchowym ociepleniem podpinka, jest do odpięcia (jak sama nazwa wskazuje), a wtedy mam też fajną kurtkę przejściową. Jeszcze ten kaptur. Czapką z reguły w chłody nie gardzę, ale czasem coś mnie zaciemni, chojrakuję z gołym łbem, a wtedy kaptur jak znalazł.
                                  zobaczcie tu





Ta też niezła, też cieplutka, a nie powiem, chce mi się też czegoś w jaśniutkim kolorku. Trochę boję się, że mojej dupencji będzie zimno, ale z kolei dobrze się w tej długości wygląda. Bądź tu człowieku mądry i wybieraj między praktycznością a lansem.

szczegóły tutaj 





A może ten pikowany płaszczyk, też fajny, tu widzę, jak moja talia osy na pewno nie zginie w opasłych, puchatych czeluściach, bo jest pasek. I znowu ten kaptur z futerkiem. Zauważyłyście, że twarz obramowana futerkiem zawsze korzystnie wygląda?

O detalach tutaj







Na pewno nie odpuszczę tej ramoneski, boska, prawda?
Podobają mi się te wstawki z pikowaniem, w ogóle ma ta kurteczka coś w sobie. Jak ją tylko zobaczyłam, wpadła mi w oko.
zobaczcie też tył









No, to nasze, babskie ciuchy już choć wstępnie przebrane, teraz jeszcze został do ubrania mój facet.
Niby prosta sprawa, ale tylko z pozoru. 
Mój, skończony tradycjonalista, nie przepada za zakupami, a jak już da się na coś namówić, to musi to być bez jakiś szaleństw, najlepiej dwa kroki za najmodniejszymi trendami. 
Mam w planie wybrać coś z tych kurtek, zobaczcie i oceńcie.



Mam nadzieję, że namówię męża na ten kolor, choć jak znam życie wolałby coś bardziej stonowanego. Dla mnie świetna parka i chciałabym mieć chłopa w niej.

detale tu







Jak nie ceglasta, to może ta? Też fajna, prawda? Podobają mi się faceci w tego typu kurtkach. Niby skończenie wygodne, sportowe, ale mają też w sobie ten sznyt elegancji.

popatrzcie tutaj







Podoba mi się też ta bluza, a Wy co o niej sądzicie? Zresztą takich bluz nigdy za wiele, to chyba najpraktyczniejsze z praktycznych wdzianek.

szczegóły tu









Tu znajdziecie więcej, kolorów, fasonów, szczególnie bluzy męskie i  kurtki męskie są ciekawe, bo wybór kolorów świetny, proponuję zaglądnąć, bo myślę, że warto




A jak Wy, Moje Drogie? Jesteście już obkupione przed jesienią i zimą? Gdzie wolicie robić zakupy, w realu czy w sieci? 
Ja długo w ciuchach trzymałam się stacjonarnych sklepów, ale ileż można płacić więcej niż trzeba. Ostatnio nawet żarełko dla mojej czworonożnej bandy czworga kupujemy w sklepach internetowych i wiecie, wściekła jestem, że dotąd byłam taka głupia i przepłacałam.


Pozdrawiam
Margaretka

czwartek, 23 października 2014

Ksylitol.... ja wolę cukier brzozowy

Hej Moje Drogie!  


Postaram się nie słodzić w tym poście, choć przyznaję się, nie będzie to proste. 
Cukier krzepi (Melchior Wańkowicz), chyba najstarszy, a na pewno jeden z najbardziej docenianych sloganów reklamowych w Polsce, niestety nie mówi do końca prawdy. 
Krzepi na moment, a potem co? Kalorie, wałeczki, nie mówiąc już o hipoglikemii czy cukrzycy.



O tym cukrze dotąd prawie w ogóle nic nie wiedziałam. 
Nie zastanawiałam się nad zastępowaniem cukru innymi zamiennikami, wszelkie aspargany omijam bardzo, bardzo szerokim łukiem. 
Dotąd moje jedyne, ciut prozdrowotne zachowanie to zamiana białego cukru na ponoć odrobinę zdrowszy, brązowy, trzcinowy.
Wszystko co słodkie lubiłam, lubię, i zanosi się na to, że dalej lubić będę, więc kiedy od sklepu ze zdrowymi i naturalnymi produktami ViVio dostałam propozycję zapoznania się i wypróbowania tej, dla mnie nowości, jako ciekawa (ale nie ciekawska) wszystkiego bestia, oczywiście poczułam się zaintrygowana.



  Trochę mrozi mnie nazwa KSYLITOL, dla mnie brzmi co najmniej odpychająco, chemicznie i w ogóle niesympatycznie, ba, kawa z ksylitolem - makabra.
Na szczęście obowiązuje jeszcze druga nazwa; CUKIER BRZOZOWY i właśnie jej ja trzymam się jak niepodległości.



Nie byłabym sobą, gdybym nie zagłębiła się w literaturze tak zwanej fachowej i nie przeczytała o nim wszystkich (no, może prawie wszystkich) informacji.
Z chemii w szkole orłem, ha nawet wróblem nie byłam, więc to, jaka to ilość atomów węgla odróżnia go od fruktoz czy glukoz z lekka mi zwisa, dla mnie ważne jest to, że pozyskiwany jest głównie z drzewa brzozy, że wpadli na to dawno temu Finowie i że to produkt równie naturalny, ale znacznie zdrowszy od tradycyjnego cukru.
Ma ośmiokrotnie niższy współczynnik glikemiczny i co równie ważne dla mnie, w przeciwieństwie do klasyka, nie zakwasza organizmu, bo daje odczyn zasadowy czyli obojętny.
Chcecie jeszcze kilku pozytywów o tym cukrze, proszę bardzo. Działa bakteriobójczo, zwiększa przyswajanie wapnia ( na pohybel osteoperozie), ma działanie przeciwpróchnicze, leczy zajady i zapalenia w jamie ustnej, pomaga przy kłopotach z wypróżnianiem (dobre!), a nawet odświeża oddech. Dowiedziono, że ma właściwości opóźniające procesy starzenia się organizmu. Wystarczy?



Z wyglądu i ze smaku to właściwie taki sam cukier jak ten nasz biały, z buraków cukrowych. W kawie ani w różnych herbatach nie wyczuwam żadnej różnicy, poza tym, że sypie się go znacznie mniej niż klasyka, bo wyraźnie jest słodszy.
Ja i moi domownicy używamy go właściwie tylko do słodzenia wszelkich napojów, choć można i wykorzystywać go do deserów czy pieczenia ciast.
I tu ważna informacja. Nie zrobimy z nim ciasta drożdżowego, bo drożdże na nim nie wyrosną, nie zrobimy wina, nalewki, czy nawet octu jabłkowego, bo cukier brzozowy, z tego co wyczytałam, po prostu niszczy bakterie i drożdże.

No i co Dziewczyny? Przestawiamy się na ten cukier? Moim zdaniem to bardzo ciekawa alternatywa dla łasuchów, nie mówiąc już o osobach, które ze względów zdrowotnych powinny pomyśleć czy tego nie zrobić.


Słodka chwila z Bridget... ha, ona ma już 50 lat! Czytałyście trzecią część?
Polecam Wam, TUTAJ  cukier kupicie we względnie rozsądnej, żeby nie powiedzieć korzystnej cenie, bo przecież miałam nie słodzić, nikomu! A cena, 37 zł niestety spora, na osłodę jest to, że mój cukier brzozowy znika bardzo wolno, bo wyraźnie mniej trzeba go użyć, żeby słodkie było słodkie.


Pozdrawiam
Margaretka

czwartek, 16 października 2014

Prezent dla faceta to wcale nie takie hop siup, ale przecież jest Victorinox

Hej Moje Drogie!

Końcówka roku, a i początek nowego to u mnie wysyp wszelkich możliwych imprez urodzinowych, nie wspominając już o świętach.
Bywanie na przyjątkach tu i tam, a zwłaszcza tam, owszem, całkiem to miłe okoliczności, ale poza życzeniami prosto z serca płynącymi, trzeba zawsze wymyślić jakiś prezent dla solenizanta, jubilata. Z pustymi rękami człowiek iść nie może, bo wtedy to nie człowiek tylko chytrus/kutwa jakiś przebrzydły.



I tu zaczynają się schody...
Mały pikuś, jeśli obdarowaną ma być kobitka. Tu z wyszukiwaniem prezentu nie mam problemu, już samo myszkowanie po sklepach w poszukiwaniu ciekawego drobiazgu (mniejszego lub większego) dla mnie to wielka frajda, pole do popisu zawsze jest przeogromne.
Z dzieciakami podobnie, coś do zabawy, coś z lekkim zabarwieniem edukacyjnym, ostatecznie możemy poszaleć w krainie pluszaków, przytulaków czy klocków.

Ale facet! Z nimi zawsze mam niezłego zgryza.
Tu pole manewru malutkie, wąziutkie, żeby nie powiedzieć ubogie.
Zauważyłyście że do, na przykład, kosmetyków to oni wcale nie mają serca. Jest to jest, ale cieszyć się z tego? Bez przesady.
Pewnie byliby zadowoleni z jakiegoś czerwonego lub czarnego autka, ale nie o takich prezentach tu mówimy.

Jest jednak jeden drobiazg, z którego 99 na 100 facetów i to bez względu na metrykę, zawsze będzie podekscytowanymi, a dziób śmiać się im będzie od ucha do ucha z zadowolenia.



To scyzoryk; niby takie maleństwo, ale frajdę ten przedmiot sprawia panom niezmiennie, a dla nas niezrozumiale wielką.
Nieważne czy pierwszy, czy już kolekcja u pana znaczna, dobry scyzoryk to jest zawsze obiekt pożądana. My chyba tylko z perfum cieszymy się podobnie.
A dobry scyzoryk to oczywiście Victorinox. 
Kultowy szwajcar, najczęściej czerwony, choć niekoniecznie, niezniszczalny, jedno jest pewne - chce go mieć każdy facet, i duży i mały.



Mój Ślubny oczywiście należy do fascynatów tych ostrych drobiazgów, gdyby mógł, miałby ich pewnie więcej, ale niewidzialna, acz skuteczna ręka zdrowego rozsądku czuwa.

A wiecie gdzie szukać tych scyzoryków?
Proponuję sklep z wyborem niewąskim i z cenami całkiem sensownymi:

Strona główna

Jak zobaczyłam po raz pierwszy ich ofertę, to z lekka oniemiałam; małe, większe, z 2 funkcjami, ale też z 20,  kupimy tu Victorinoxa już od 35 zł

   mały, wygodny, można dopiąć do kluczy, klik tu

   chyba klasyk wśród klasyków  klik tu

  spory wypas, który zawsze można mieć przy sobie klik tu


To prezent, który nasz obdarowany będzie miał do końca życia i tak samo długo będzie nas miał w miłych wspomnieniach, no chyba, że zgubi...... ale to już jego strata.

Pozdrawiam
Margaretka

wtorek, 14 października 2014

Rosną mi zwierzaki, a i kąt za kątem w domu klimat ma nie byle jaki

Hej Moje Drogie!  


Za kilka dni będziemy w domu obchodzić skromną, acz bardzo sympatyczną rocznicę. Otóż, Moje Kochane, lada dzień stuknie roczek, jak życie miejskie, zamieniłam na życie wiejskie, można rzec, całkiem czarodziejskie. Dalej chłonę urodę każdego dzionka, nie mogę nacieszyć się zapachem sosen i świerków w lesie za płotem, a sarny i dziki to sąsiedzi wcale nie gorsi niż ludziska, ptasie trele brzmią znacznie lepiej niż szum samochodów, a smak porannej kawy pod gołym niebem - bezcenny.


Już dawno nie pokazywałam Wam moich nowych przeróbek (mam nadzieję, że nie skomentujecie - niedoróbek).
Radocha z takiego przerabiania starego na nowe cieszy, a shabby chic zaczyna dominować w każdym zakamarku.  Wychodzą rzeczy jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne.

Ten kinkiet w oryginale tworzył całość z drewnianą podkładką, która teraz trochę pobielona, dała tło wiekowej lampce naftowej.
Trzy stare, po niezłych przejściach dechy, potraktowane rozbielonym różem, mocno rosochate, dobrze skryły wszystkie kable i kostki. Szklany klosz poleciał do śmieci, na razie nie mam pomysłu na nowy, więc musi wystarczyć wielka żarówa.



A to właśnie naftowa lampka. która wcześniej skromnie stała sobie w kąciku, teraz dostała w prezencie pobielone, drewniane tło i dumnie zawisła na ścianie w salonie.


Żeby nie było, że tylko stare przedmioty kradną mi serce, ten kogut jest nowiutki, i to prosto z hipermarketu w Hamburgu (!).
Wylądował przymocowany do barierki na tarasie, strzeże nam chałupy, oczywiście wygląda zawsze wschodów słońca, ale na szczęście nie pieje, bo chyba bym zwariowała.




To szafeczka na buty, ale przede wszystkim szafka Emmy. Ukochała sobie ją jako punkt obserwacyjny na wiochę i czeka na zaprzyjaźnione Burki, spędza tu kupę czasu.
Stara, bezpłciowa szafka została przeze mnie pomalowana akrylową orchideą i lekko przetarta brudnym różem i żeby łatwo było nią manewrować, dostała małe kółeczka. Wyszło nieźle.




Tak mniej więcej prezentowała się przed przeróbką, ta jeszcze czeka na nowy anturaż.


A to szafka, nasz wspólny ze Ślubnym prezent urodzinowy. Nowa, żaden antyk, ale zmyślnie udająca  mocno przechodzony staroć, uwielbiam ją. 
Ma masę szufladek na nieskończoną ilość różnych różności, marzył mi się taki mebelek już od dawna.






A to Daszka z Wiedźmą, które rosną jak na drożdżach, są ulubienicami całej rodziny, no może z wyjątkiem Emmy i Neli, bo one dalej patrzą na nie spode łba.
Kociaki leżały przez moment ułożone w yin i yang, ale zanim poleciałam po aparat, trochę zmieniły pozy.






Pozdrawiam
Margaretka i cała moja banda czworga