Obserwatorzy

niedziela, 30 grudnia 2012

Ulubieńcy roku 2012, moja kosmetyczna piątka na piątkę



Hej Dziewczyny!  

Nie przepadam robić tego co wszyscy, lubię indywidualizm, cenię oryginalność, a tu to, co zrobię w tym poście, 
to odwieczny trend końca roku, kalka, która dopada nas w końcówce grudnia, 
słowem podsumowanie, ranking, lista naj, naj.

Zastanawiałam się czy taka toplista w moim wydaniu ma sens, czy kolejni faworyci kolejnej blogerki jeszcze kogoś zainteresują?
Jeśli tak, to będzie mi bardzo miło, ale głównym zamiarem tego posta jest moje uhonorowanie kosmetyków, które w tym roku pokochałam, bo używanie ich daje mi wyjątkową frajdę.




Wszystkie one mają jedną wspólną, cudną cechę. Łączą w sobie zadowolenie z efektów stosowania z tym, nie każdemu kosmetykowi danego,  poczuciem wyjątkowej przyjemności w samym używaniu.



Zacznę z górnej półki i to z półki przez nas, kobitki ukochanej, bo perfumiarskiej.
Tak się poskładało, że sporo tegorocznych nowości wpadło w moje łapki, na szczęście wszystkie zapachy to moje nuty, wszystkie używam z przyjemnością, ale jeden zapach po prostu powalił mnie na kolana. 
La vie est belle Lancome tak pokochałam, że nazwać go moim faworytem byłoby zbyt letnie i zbyt powściągliwe.
Te perfumy mają w sobie (oczywiście w mojej, subiektywnej ocenie) wpisaną doskonałość w każdym aspekcie.
Wyjątkowo, nawet wśród innych, przecież równie przemyślanych, eleganckie opakowanie, flakon obiecujący, że tu luksus mamy w czystej postaci.
Zapach dla mnie po prostu idealnie piękny, dokładniej o nim piszę tutaj, więc nie będę Was zamęczała szczegółami, do tego jeszcze trwałość niespotykanie udana, trwałość, która faktycznie trwa i trwa, po prostu majstersztyk.




Kolejny mój tegoroczny pieszczoch to cukrowy peeling do ciała Organique z japońską wiśnią.
Cudny zapach, cudne działanie i cudnie gładka skóra po zastosowaniu.
Już na samą myśl, że za chwilę sięgnę po tę różową ślicznotkę buzia śmieje mi się błogo, tym bardziej, że właśnie do peelingu twarzy sprawdza mi się on rewelacyjnie.
Jeśli chcecie więcej szczegółów, zaglądnijcie do mojego posta tutaj.




I znowu kosmetyk, gdzie sama nie wiem, co jest w nim najbardziej zachwycające; masło shea z olejkami o zapachu jaśminu i zielonej herbaty Orientany.
Ręczna robota, naturalne składniki, świetne działanie i zapach, który po prostu kocham. Taka mazidełkowa perełka faktycznie nie tylko poprawia stan skóry, świetnie też poprawia nastrój z racji swojej doskonałości.
Moją recenzję jaśminowego masełka znajdziecie tutaj.


      

Na pierwszy rzut oka ten kosmetyk to taki zwykły, choć pięknie czerwony szaraczek.
Szampon  borowinowy 7 ziół BingoSpa bezsprzecznie zdetronizował wszystkie szampony jakie dotąd miałam i  używałam.
Produkt wytwarzany ręcznie, o zachwycającym i rzadkim kolorze krwistej czerwieni, na brzegu wanny jest u mnie teraz zawsze, moje włosy są nim zachwycone a ja lubię go za wszystko, konsystencję, zapach, ten wysmukły, prosty kształt butelki i za fajną cenę. Recenzja tutaj.




I ostatnie, tym razem maleństwo, wybrane przeze mnie ze świata kolorówki.
Niby paletka jak paletka, ale te potrójne cienie Miyo okazały się u mnie najczęściej i najchętniej używanymi cieniami spośród wszystkich innych.
Spokojnie mogę nazwać je doskonałością w każdym tego słowa znaczeniu. Wygodne do używania opakowanie, fajna wielkość poszczególnych cieni pozwalająca komfortowo korzystać z nich  za pomocą i pacynki i palca, jakość matowych cieni bez zarzutu, świetne nasycenie kolorów i to co w cieniach bardzo, bardzo ważne; trwałość makijażu porządnie ponadprzeciętna. Jeśli dorzucimy do tego bardzo milutką cenę, nie dziwcie się, że właśnie je wybrałam spośród morza kolorówki.. Więcej szczegółów tutaj.


Tak mnie wzięła ta nostalgia za kończącym się rokiem, że musiałam trochę powspominać. 

Już jestem ciekawa jakie kosmetyczne smakołyki czekają na nas w przyszłym roku, oby jak najwięcej i ja najbardziej pachnących, gładzących, ujędrniających, upiększających i poprawiających nastrój, udało nam się złapać w nasze  łapeczki, tego życzę Wam, moje kochane bardzo, bardzo mocno.





I jeszcze noworoczne życzenia

Samych pięknych i radosnych chwil
i uśmiechu zawsze i wszędzie
moje Kochane



piątek, 28 grudnia 2012

BingoSpa, serum czekoladowo papajowe, recenzja



Hej Dziewczyny!  

Sylwester tuż tuż, Nowy Rok tudzież, u mnie zawsze wtedy pozytywne myśli mieszają się z lekko przygnębiającym odczuciem mijającego czasu. 
Nie wiem czy to ten obowiązkowy wszędzie i na każdym kroku nakaz zachwytu i radości z szampańskiej zabawy podświadomie wywołuje u mnie lekką awersję, czy może moje wiecznie składane sobie zobowiązania i plany z których z reguły mało co udaje mi się spełnić, faktem jest, że  szampana nie lubię i już.

Ale zabawa być musi, a jak zabawa to i wcześniejsza praca u podstaw dla boskiego wyglądu.

Dzisiaj o jednym smarowidełku, które zadba o gładkość i urodę naszego ciała.
To serum dostałam w ramach współpracy z firmą BingoSpa, wiecie już, że ich kosmetyki uważam za godne polecenia; za bardzo przyzwoicie rozsądne pieniądze możemy mieć całkiem udany produkt.


Moje czekoladowo - papajowe serum nazwałabym raczej takim dosyć intensywnym kremem / masełkiem do ciała. Ma mocno skondensowaną postać, jest raczej zbite, nieomalże twarde na pierwszy rzut oka, choć po nałożeniu odrobiny na ciało bardzo przyjemnie się rozsmarowuje, właśnie w taki maślany sposób.
Sprawia wrażenie tłustego, ale to uczucie znika po chwili, bo kosmetyk dobrze się wchłania, skóra szybko staje się znacznie milsza w dotyku, bardzo ładnie nawilżona i wygładzona.
Na skórze pozostaje leciutko wyczuwalny film, ale w tym dobrym znaczeniu, skóra nie jest lepka ani tłusta.
Serum nie działa jakoś spektakularnie długo, choć nie mogę też narzekać, bo przez kilka godzin wyczuwam miły komfort nawilżenia.


Największe zdziwienie wywołał u mnie kolor serum. Byłam przygotowana na coś w kolorze przynajmniej mlecznej czekolady, tymczasem w opakowaniu mamy nieomal biały, precyzyjniej w odcieniu kości słoniowej  krem  i do teraz zastanawiam się dlaczego producent nie dał nam totalnej frajdy z korzystania z tego produktu pozbawiając nas wzrokowej uczty czekoladowej.
Nazwa serum czekoladowe pewnie dotyczy masła kakaowego zawartego w jego składzie.

Mocną stroną tego balsamu - kremu jest bardzo miły zapach. Wyczuwam w nim lekką nutkę właśnie masła kakaowego, coś delikatnie owocowego, myślę, że to ta papaja, wszystko przyjemnie wyważone, nienachalne,  na skórze zapach pozostaje z nami na dosyć długą chwilę.

Dla mnie tego typu smarowidełka do ciała poza oczywistą funkcją pielęgnacji ciała muszą mi dawać sporą porcję przyjemności z ich stosowania. Serum czekoladowo - papajowe jak najbardziej spełnia moim zdaniem oba zadania, więc P O L E C A M



cena 16zł / 150g


Notka producenta:
Ziarno kakaowca - Theobroma cacao - z którego  powstaje czekolada zawiera wiele cennych dla skóry substancji, posiada zdolność zmiękczania skóry.
Poza tym wykazuje działanie odmładzające i odświeża skórę, skutecznie likwiduje suchości skóry. Antyoksydanty, czyli składniki spowalniające proces starzenia się skóry, znajdujące się w  czekoladzie, zapobiegają rozwojowi wolnych rodników, które wpływają na utratę przez skórę kolagenu, elastyny i innych protein. 

Składniki czekoladowego serum BingoSpa drenują i pobudzają metabolizm komórkowy, regenerują i działają kojąco. Te wyjątkowe właściwości zawdzięczamy obecności w ziarnie kakaowym różnorodnych substancji, z których najważniejsze to:
  • psychoaktywne – ß-fenyloetyloamina, tryptofan, anandamid, 
  • nawilżające i detoksykujące – kofeina i teobromina 
  • antyoksydacyjne i ochronne w stosunku do komórek skóry – polifenole, głównie flawonoidy i kwasy fenolowych




Dla zainteresowanych podaję link do e-sklepu BingoSpa:
 http://www.bingosklep.com/serum-czekoladowopapajowe-ciala-bingospa-p-327.html






 A teraz przy filiżance kawy pachnącej pomarańczą i cynamonem zapraszam Was do mojej Bardzo Kobiecej Galerii.

Dzisiaj  przepiękne obrazy rosyjskiego malarza Ivana Slavinskiego








Najpiękniejszej kreacji na balu (?)
niekoniecznie aż tak wypasionej
życzę Wam i sobie
Margaretka

czwartek, 27 grudnia 2012

Kubek ze Starbucksa i anielskie Pismaniye

Prezent od kochanego Aniołka prosto z warszawskiego Starbucksa


Hej Dziewczyny!   

Święta, święta i po świętach.

U mnie pozostały jak zawsze fajne wspomnienia sympatycznych chwil, coś tak jakby ciut więcej w pasie i w dalszym ciągu w lodówce wyżerka jeszcze spokojnie na dwa, trzy dni.

Większość bliskich ma dalej wolne, więc ten okołoświąteczny czas potrwa pewnie u mnie do Nowego Roku.

Teraz żyję trochę na zwolnionych obrotach, to chyba w nagrodę za cały mój przedświąteczny obłęd.


Od jutra z zapałem wracam do tematyki kosmetycznej, dzisiaj jeszcze trochę wspominajek z tego czarownego czasu bożonarodzeniowego.



U nas  w każdą Wigilię rządzi barszczyk z uszkami


i obowiązkowo karp w dzwonkach, tak genialnie smakuje tylko w ten dzień



Kicia Rodziców  cały czas czarowała nas świątecznym nastrojem i wystrojem



a to prezent niecodzienny, więc pokazuję Wam go dokładniej. Smakołyk rodem z Turcji, Pismaniye, Cotton Candy, słodkie jak cholera, trochę przypominające chałwę, nieprawdopodobnie śmiesznie rozpuszcza się w ustach, taka słodka ciekawostka.

PişmaniyePishmaniye – deser kuchni tureckiej, rodzaj  waty cukrowej, zrobionej z mąki pszennej i cukru, z aromatem wanilii. Serwowany z niesłodzoną herbatą miętową.
Nazwa pişmaniye oznacza dosłownie skruchę lub ubolewanie, chyba ze względu na wysoki stopień trudności w przygotowaniu słodyczy. Tradycyjnie przygotowywano je ręcznie w domach, ale obecnie ten obyczaj zanika, zastąpiony przez na wpół zmechanizowany proces produkcyjny.




Pozdrawiam
Margaretka


niedziela, 23 grudnia 2012

Na moment przed Wigilią

Hej Dziewczyny!

Tak mi ostatnio brak czasu, że zaglądam tu teraz z rzadka, na momencik i znowu wracam do przedświątecznego misz-maszu.




W ramach świątecznych życzeń dla Was, Kochane, mój jak najbardziej świąteczny wierszyk:


WIGILIA PACHNIE DOMEM  

Cicha noc wreszcie zapada,
Drobny śnieżek wkoło pada.
Piernik pachnie cynamonem,
Ktoś łzę otrze poza domem.
W mroku pan się bardzo spieszy,
Jakiś dzieciak się ucieszy
Z  pięknej lalki, może misia,
Pierwszej Gwiazdki czeka Krysia.
Pod obrusem leży sianko,
Jemy już dwunaste danko.
Jodła pięknie się przybrała,
W sznurze świateł mruga cała.
Pod choinką przycupnęły,
Serca wszystkich w jasyr wzięły,
Miłość, radość, te życzenia
Dziś tak proste do spełnienia.

Cicho sączy się kolęda,
Słyszysz Mała ?  Idą Święta !


MOJE KOCHANE, 
SAMYCH PYSZNOŚCI, WSPANIAŁOŚCI, RADOŚCI I MIŁOŚCI
ŻYCZĘ WAM I SOBIE

MARGARETKA




wtorek, 18 grudnia 2012

Ta choinka mała w piórka się przybrała




Hej Dziewczyny!  


Sprzątanie i pichcenie przed świętami musi być, robienie dekoracji świątecznych nie musi, ale ja bez tego świąt nie chcę.

Tę choinkę wymyśliłam jako ozdobę na stół świąteczny, nieduża, stosunkowo wąska, więc nie będzie takim zawadzającym klamotem, a piórka, mam nadzieję, że tak dobrze przykleiłam, że nikomu do barszczu z uszkami  ani do kapuchy z grzybami nie wpadną. 
Swoją drogą, z barszczem komponowały by się całkiem, całkiem.



Pomysł prosty do zrobienia, 
piórka mam z takiej wypasionej, piórkowej miotełki, którą kupiłam i zaraz schowałam, bo nie byłam jej w stanie bezcześcić jakimś byle jakim kurzem, nawet własnym.






No i jest sobie taka ta piórkowa choineczka i już czeka na pierwszą gwiazdkę w Wigilię.


Pozdrawiam
Margaretka

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Manhattan i inne, kilka moich nowości



Hej Dziewczyny!   

W grudniu nowe nabytki wyjątkowo mnie cieszą. 

Najchętniej wszystko popakowałabym w kolorowe papierki i położyłabym je sobie w Wigilię pod choinką. 
Też tak macie? Ja uwielbiam jak góra (no, górka) prezentów rośnie mi i rośnie.
Kosmetyki z Manhattanu dostałam za wygraną w konkursie na ich fanpage'u, Lakier smart girls do testowania nowej limitowanej kolekcji, a antyperspirant od Garniera to duża akcja firmy związana z wprowadzeniem nowych dezodorantów chroniących ubrania kolorowe, białe i czarne.

Antyperspirant kulkowy, taki wybrałam, bo moja Emma strasznie kicha kiedy używam tych w aerosolu i teraz właściwie zupełnie przestawiłam się na sztyfty i kulki - dla mnie też chyba zdrowiej, mniej tej chemii wdychanej tak, że aż zatyka.
Używam go od kilku dni, fajnie zabezpiecza przed niemiłym zapachem i jeśli rzeczywiście nie będzie "mordował" i kolorowych i białych lub czarnych ciuchów pod pachami, przestawię się na niego bo tak będzie dla mnie znacznie wygodniej, dotąd musiałam pamiętać po który rodzaj sięgnąć.





Ten ciemny wrzosik ze skrzącymi się drobinkami miałam już na paznokciach, efekt bardzo ładny, natomiast trwałość taka sobie, jeden-dwa dni i trzeba zmywać, bo zaczyna odchodzić. 

Wtedy nie zrobiłam zdjęcia, następnym razem poprawię się i wrzucę fotkę.



Z kosmetykami Manhattan, o ile mnie pamięć nie myli, nie miałam jeszcze do czynienia, więc to dla mnie miła nowość.

Pomadka w typie dosyć matowych nudziaków z delikatnym odcieniem brzoskwini, bardzo fajna, już ją lubię.

O tuszu na razie nic nie powiem, czeka na swoją kolejkę, znacie (macie)?  
Ciekawa jestem jak się sprawdzi.



Lakier to taki bardzo zdecydowany fiolet, bardzo ładnie lśni, dobrze się maluje, pierwsza warstwa już ładnie kryje, u mnie są dwie. Maleńki minus za pędzelek, dosyć duży i stosunkowo miękki, więc na skórkę całkiem łatwo też można najechać, za to już widzę że trwałość całkiem, całkiem.





Teraz czas na moją Bardzo Kobiecą Galerię. Proponuję trochę bajkowego lata w środku zimy.
Obrazy Carol Cavalaris






Pozdrawiam
Margaretka

środa, 12 grudnia 2012

I LOVE CHLOE EAU FLORALE, nowe perfumy, nowy zapach



Hej Dziewczyny!  

Mikołaj jednak o mnie nie zapomniał, troszkę spóźniony, ale wybaczam, bo wiem ile takich grzecznych/niegrzecznych dziewczynek/chłopczyków ma do odskoczenia.
Musicie przyznać, że prezent zacny. 

To moja pierwsza woda z rodziny Chloe, marzyło mi się żeby wreszcie mieć coś z tego osławionego już klasyka.

Wersja Love Eau Florale jest najnowszym zapachem Cloe na naszym rynku perfumeryjnym.
 
To perfumy, które w każdym szczególe zapowiadają i obiecują, że właśnie mamy w dłoni coś bardzo wyrafinowanego i bardzo kobiecego zarazem, moje myśli biegną raczej w stronę tej kruchej, a nie drapieżnej części naszej natury.
 
Prosty kształt flakonu ze swoimi mięciutkimi zaokrągleniami i delikatnym, złotym łańcuszkiem,  kusi od pierwszego na niego spojrzenia.
Całość jest utrzymana w takich bardzo subtelnych klimatach, delikatna, leciuteńko różowawa barwa perfum zapowiada zapach wyszukany i wyjątkowo kobiecy.



Utworzony przez Louise Tourner i Nathalie Cetto-Garcia zapach, to cudne połączenie nut kwiatowych z pudrowymi.
Znajdziemy tu najlepsze nuty kwiatu pomarańczy i różowego pieprzu, delikatny ślad bzu, irysa, hiacyntu, kwiat wisterii, subtelnie dotrze do nas wanilia  i migdały, by wreszcie na dłużej otuliły nas piżmo, talk i puder ryżowy.
Wszystko skomponowane  jest wykwintnie i zmysłowo, zarazem lekko i w  jasnych barwach zapachu, bardzo zwiewnie, ale też wyraziście, znajduję tu i lekką nutę talku, spory bukiet kwiatów, ale też jakąś bardziej pikantną, choć delikatnie zaznaczoną, ostrzejszą nutę.
Zapach kojarzy mi się z modą i lookiem lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, wiecie, elegancka mała, niekoniecznie czarna, albo szeroka rozkloszowana, spódnica i koniecznie bardzo czerwone usta, wyobrażam sobie, że tak mogłaby pachnieć Audrey Hepburn.

Świetna jest trwałość tej wody, nie dosyć, że pięknie utrzymuje się na skórze wiele godzin, to jeszcze zapach cały czas ma klasę, ostatnie niuanse, które wyczuwam na skórze i na ciuchach są dalej śliczne, uwielbiam ten zapach, tym bardziej, że nie jest bardzo zobowiązujący, dobrze się w nim czuję przez cały dzień.


Dzisiaj w mojej Bardzo Kobiecej galerii nasz dobry znajomy, na szczęście jeszcze wciąż gdzieś krąży, w końcu ma czas do 24 grudnia.


Santa Claus

Pozdrawiam
Margaretka

Czy u Wa też tak sypie, u mnie świat zaczyna robić się całkiem bajkowy.