Obserwatorzy

środa, 29 kwietnia 2015

Chleb nasz codzienny .... a przepis bezcenny


Niedawno wpadła do mnie moja mama, ot tak, trochę zobaczyć własne dziecko, trochę na pogaduchy. Jako że nigdy nie przychodzi do mnie z pustymi rękami, a to kilka czekoladek, a to trochę resztek mięsiw dla mojej czworonożnej bandy czworga przyniesie, to i tym razem tylko odrobinę zdziwiłam się, że obdarowała mnie kawałkiem chleba.
Chleb, niby nie dziwota, dopiero jak spróbowałam to -  umarłam w butach. Pyszny, pachnący, z chrupiącą skórką, takiego mistrzunia dawno nie jadłam.


Nie ma opcji, tego chleba Mama nie mogła kupić nawet w najbardziej wyrafinowanej, malutkiej piekarni, a o własnoręczne dzieło Mamy nie podejrzewam, bo jest ona fanką zajadłą gotowego, wygodnego do spożycia, wysoko przetworzonego jadła wszelakiego.

To dzieło sztuki piekarniczej okazało się wyrobem Mamy sąsiadki, osoby spełniającej się w dogadzaniu swoim bliższym i dalszym powinowatym i zaprzyjaźnionym znajomkom.
Na szczęście Pani Sąsiadka podzieliła się (po przekazanych moich ochach i achach) przepisem bez zastanawiania i szczęśliwa, że może komuś zrobić przyjemność.

Swój chleb już upiekłam, o istnieniu aparatu fotograficznego na szczęście nie zapomniałam, więc nie mam wyjścia, muszę się z Wami, Dziewczyny przepisem podzielić.
Trzy chwile roboty, a przyjemność zamienienia pełnej polepszaczy kromki chleba na to cudo bezcenna.

To chleb z gatunku tych jasnych, pszennych, znacznie bardziej delikatny w smaku niż ciemne, razowe chleby na zakwasie (wiem co mówię bo też czasem piekę), ten rośnie tylko na drożdżach.


Składniki:

1 kg mąki krupczatki
1 szklanka otrębów owsianych
4 - 6 łyżek nasion/pestek słonecznika, dyni, siemienia lnianego, sezamu
5 dkg drożdży (małe opakowanie)
1 łyżka cukru (płaska)
1 łyżka soli
1 l wody

W mniejszej misce robię zaczyn drożdżowy:
 cukier + 2 łyżki mąki + 1/3 szklanki ciepłej wody + drożdże i pozostawiam na 15 min do wyrośnięcia.

Do dużej miski wsypujemy mąkę, otręby, dodajemy sól, ciepłą, ale nie gorącą wodę, zaczyn drożdżowy, mieszamy, na końcu dodajemy lekko sprażone na patelni nasiona/pestki, jeszcze ciasto mieszamy, przekładamy do podłużnych foremek i na 20 min odstawiamy do wyrośnięcia.



Ta ilość ciasta idealnie mieści się w dwóch dużych foremkach. Ja piekłam w trzech różnej długości i więcej tak nie zrobię. Mój chleb mógłby być wyższy.

Wstawić do piekarnika 220'C na 20 min, a następnie zmniejszyć temperaturę do 200'C i piec 35 min.








Ciekawa jestem czy skorzystacie z tego przepisu?
 Zdarza Wam się czasem upiec chleb w domu? Ja coraz częściej tak robię, w tym wypadku to domowe pichcenie ma naprawdę znaczenie - smak i jakość nie do kupienia.

Chciałabym jeszcze pokazać Wam coś ślicznego.
Na blogu Szkatułki udało mi się wygrać ten jedyny w swoim rodzaju, ręcznie robiony naszyjnik. 
Uwielbiam takie oryginalne, niepowtarzalne cudeńka.



Szkatułko,  pięknie dziękuję!


Pozdrawiam
Margaretka


środa, 22 kwietnia 2015

Intesa Mirato, tym razem coś dla panów


Takie przypadki jak dzisiejszy post i jego główni bohaterowie nie zdarzają mi się zbyt często. 
Wszak to mój blog i moje pisanie o kosmetykach, które ja używam, wiem czym to pachnie, jak działa i jakie są efekty.

Tym razem jednak kosmetyki do testów otrzymał mąż, a wszystko to za sprawą, ale i dzięki Klubowi Only You, który między innymi mnie i mój blog wybrał do tej pachnącej współpracy.

Mąż też człowiek, kosmetyki też kocha, a widzę, że nieraz tęsknym okiem patrzy na co poniektóre frykasy, które ja miewam przyjemność próbować.
Co prawda zbytnio się do pomocy w moim blogowaniu nie garnie (ha, ważne, że nie przeszkadza), ale muszę przyznać bez bicia, że jak potrzebuję jego udziału w jakimś fotkowym przedsięwzięciu, nie miga się, tylko ze sporą dozą cierpliwości robi po raz piąty ujęcie dłoni i paznokci z nowym kolorem lakieru.
Chociażby dlatego (ale przecież nie tylko) było mi bardzo fajnie na duszy, jak mogłam wręczyć mu papierową torebkę z dwoma włoskimi kosmetykowymi smakołykami do wypróbowania i rozsmakowania się w nich.



Warunek był tylko jeden - ma mi mówić jak na spowiedzi co myśli i sądzi, jak ocenia i znajduje na tle innych tę dwójkę przedstawicieli linii Intesa Classic Black, dwójkę, ale w ofercie jest chyba z 12 elementów do kompleksowej pielęgnacji dla panów. 

Intesę, marki Mirato, można u nas kupić w perfumeriach Douglas, ale od razu zastrzegam, nie przerażajcie się, w tym wypadku nie mamy do czynienia z zabójczą dla kieszeni ceną. 
Biorąc pod uwagę elegancki design, naszym zdaniem bardzo ciekawy i kusicielski zapach linii oraz nie budzącą najmniejszych zastrzeżeń jakość testowanych kosmetyków, uważamy, że cena jest przyzwoita i do przełknięcia. 

Na tle innych produktów dostępnych na rynku to bardzo rozsądna cena, wszak stajemy się właścicielami kosmetyków nietuzinkowych, dotyczy to zwłaszcza zapachu, który jest naprawdę bardzo udany, nowoczesny, z dużą dozą fantazji i tego czegoś, co w męskich zapachach tak się lubi i ceni - genialnego balansu między powściągliwym wyrafinowaniem, a tajemniczością i zadziornością orientalnych nut.

Intesa Classic Black: After Shave Anti Wrinkle - 32 zł  100 ml
Intesa Classic Black: Deo Stick Ylang Ylang - 22 zł   50 ml


Większą uwagę muszę tu poświęcić balsamowi po goleniu Classic Black After Shafe Anti Wrinkle.
Można by go właściwie nazwać klasycznym żelem, ale to nie byłoby do końca prawdą. 
W tym balsamie duże znaczenie mają właściwości pielęgnacyjne. 
To coś jak dobry krem przeciwzmarszczkowy, ale konsystencja i natychmiastowy efekt wchłaniania się w skórę pozwalają każdemu facetowi polubić go od pierwszego użycia. Pokażcie mi człowieka płci męskiej, który zniesie tłustą skórę, świecenie się dłużej niż przez sekund 5, a nie daj Boże jeszcze jakąś lepkość, nie ma opcji, żaden temu nie podoła.
Tu balsam Intesy jest jak stworzony pod preferencje panów. Po nałożeniu błyskawicznie znika, ale znika tak, że pozostawia na skórze miły chłód, bardzo wyraźne wygładzenie i nawilżenie, skóra jest zadbana, ładnie napięta i dopieszczona.
Muszę koniecznie napisać też, że ten balsam jest bardzo łagodny dla wrażliwej skóry pod oczami. Mąż raczej unikał tego typu kosmetyków, bo nawet te w założeniu dla wrażliwców, często go uczulały tworząc zaczerwienienia, podrażnienia i delikatne podpuchnięcia na linii nad policzkami. Intesa jest dla niego bezpieczna, rzeczywiście łagodzi, a nie podrażnia już i tak podrażnioną goleniem skórę.
Bardzo wygodne jest opakowanie, z dobrego jakościowo tworzywa sztucznego, o wygodnych dla dłoni wyżłobieniach i pompkowym aplikatorze, który precyzyjnie porcjuje pożądaną ilość żelu.



Przyznajcie, ładnie się prezentuje ten balsam po goleniu, prawda?



Dezodorant Classic Black: Deo Stick Ylang Ylang  też jest niczego sobie. 
Daje przede wszystkim skuteczność i poczucie bezpieczeństwa, że nawet przy sporym stresie nie spoci się człowiek jak przysłowiowa mysz, która za chwilę ma mieć w kanałach wymarzoną randkę ze szczurem.
Zapach jest trwały, a wyciąg z orientalnych kwiatów Ylang Ylang ma działanie antyseptyczne, kojące oraz zapobiega przesuszaniu się delikatnej skóry pod pachami.
Klasyczny, wysuwany sztyft jest ceniony przez panów, w każdym razie mój chyba najbardziej lubi ten typ dezodorantów, uważa go za najwygodniejszy z wygodnych.

Intesa ma gramaturę prawie identyczną jak większość takich sztyftów, ale wyróżnia się wysmukłością i poręcznością kształtu samego sztyftu i opakowania. Dla porównania zestawiłam z nią (50 ml) podobny dezodorant Adidasa (53 ml). Widać różnicę.





Ciekawa jestem czy spotkałyście się już z tymi kosmetykami dla panów, co prawda, to u nas prawie że świeża świeżynka, ale już tu i tam o niej sporo się pisze. Na FB są tutaj.

A może jesteście zainteresowane zapisaniem się do klubu Only You, tak by mieć szansę załapać się na jakieś ciekawe testowanie? Link do nich jest pod logiem.



Pozdrawiam
Margaretka

piątek, 17 kwietnia 2015

Smalec z kaszy jaglanej, intrygujący smak, niebanalny skład


Macie już dosyć nudnych kanapek z wędliną? Serem?
A może szukacie pomysłu na małe co nieco na spotkanie z przyjaciółmi? Tarty już serwowałyście ze sto razy, sałatki przerobione już wszystkie. Przydałaby się przekąska nietuzinkowa,  taka która, jest szansa, że znajomkowie jeszcze jej nie jedli?

No to proszę bardzo. Oto coś, co jest ekologiczne jak cholera, zdrowe jak diabli i smaczne jak licho!

Przepis prosty, nikt nie każe trzymać się ściśle gramatury, a i składnikami możemy trochę pożonglować. Kasza jaglana święci triumfy na salonach, więc jak najbardziej tą przekąską wpisujemy się w aktualne trendy.

O walorach zdrowotnych kaszy jaglanej pisałam tutaj, więc tylko króciutko:
Należy jaglanka do kasz najzdrowszych, dobrych na wszystko i wcale w tym wypadku to nie znaczy, że jak na wszystko to bywa, że na nic. 
Świetna do kuracji przeciw zakwaszeniu organizmu, dobra na wzmocnienie włosów i paznokci, w ogóle jedzenie tej kaszy to niezły prezent dla naszego szlachetnego ciała.

Dzisiaj zapraszam Was, Kochane na :

SMALEC Z KASZY JAGLANEJ

 niektórzy nazywają go SZMALCZYKIEM, bo wegetariański, znacznie lżejszy, zdrowszy i dużo bardziej łaskawy dla naszej linii niż jego dobrze znany, przyszywany brat, który świnię ma w herbie.

Składniki:

1/3 szklanki kaszy jaglanej,
1 duże lub 2 mniejsze jabłka,
1 duża lub 2 mniejsze cebule,
opcjonalnie 1 - 3 ząbki czosnku
przyprawy: majeranek, zioła prowansalskie, pieprz, sól
opcjonalnie papryka mielona ostra lub słodka, pasta z papryki
olej rzepakowy lub słonecznikowy do duszenia,



Kaszę koniecznie musimy najpierw przelać (sparzyć) wrzącą wodą, unikniemy goryczki, którą czasem ta kasza lubi mieć w sobie.
Gotujemy do miękka, potem warto, ale nie jest to konieczne zmiksować ją na dosyć gładką masę.

Poszatkowaną cebulę smażymy na oleju, tylko do stanu zeszklenia, nie rumienimy jej, teraz jeśli chcemy i lubimy czosnek, dodajemy rozdrobniony i jeszcze moment przesmażamy.

Dodajemy starte lub poszatkowane jabłka, dalej smażymy, całość będzie się jeszcze trochę dusiła, tak by jabłka zmiękły i odparował z nich sok.
Ja lubię pikantne smaki, więc w tym momencie dodaję ostrą paprykę i pastę paprykową, jeszcze moment duszę, dodaję pozostałe przyprawy.


Teraz pozostaje połączyć kaszę jaglaną z przygotowaną masą jabłkowo - cebulową, w razie czego jeszcze dosmaczyć przyprawami i gotowe.


Smalec jaglany przekładam do słoiczka, pojemnika, proponuję delikatnie polać go jakimś dobrym olejem typu lniany, z pestek dyni czy oliwą z oliwek.

W lodówce spokojnie wytrzymuje 5 - 7 dni, ale wierzcie mi, znika znacznie szybciej.



Smacznego

Margaretka

czwartek, 16 kwietnia 2015

Kasza jaglana stara, ale jara, bo po kulinarnych liftingach


Niepozorna, ale z potencjałem 


W moim domu zagościła ta kasza na dobre. 
Sama w sobie nie jest zbyt porywająco smaczna, bo mdława i bez wyrazu, no, powiedzmy, neutralna smakowo, ale kombinacje z różnymi dodatkami zamieniają ją w iście zjadliwą i ciekawą. 
Nie spodziewałam się, że tak dobrze komponuje się w różnych słodkich i wytrawnych daniach. 
Za słodkie nie zabieram się zbyt często, ale na ostro, słono, pikantnie a i owszem, kilka dań i przekąsek polubili wszyscy u mnie w domu.




Z zagrody na salony (czasem trochę schorowane)

To jedna z najstarszych i uważanych za jedną z najzdrowszą kasz. Stoi za nią proso, które było już uprawiane w neolicie. 

W języku prasłowiańskim wyraz jagła oznaczało proso, więc kasza  jaglana ma niezłą tradycję, pod wieloma strzechami i od wielu wieków była tu z nami. 

Miejmy nadzieję, że inżynieria genetyczna nie majstrowała za dużo i w dalszym ciągu jemy produkt niezbyt odbiegający od swojego pierwowzoru. Biorąc pod uwagę, że w ostatnich dziesięcioleciach majątku na uprawach prosa nie można było zbyt wielkiego zbić, jest nadzieja, że nie warto było stawiać na modyfikowanie i grzebanie w gatunku. 

Powrót na stoły i salony ta kasza zawdzięcza chyba głównie... chorobom cywilizacyjnym. Celiakia, nowotwory, zakwaszenie organizmu, kandydoza czyli przerost grzybów w organizmie, katary, przeziębienia, mokry kaszel, wszędzie przy tych chorobach warto sięgać po nią, bo zasłużyła sobie jaglanka na miano lekarstwa. 
Naturalnego i taniego, bezpiecznego i łatwego w dostępie.


Jak z apteki

A czym się ta drobna, żółtawa bestyjka charakteryzuje?
Proszę bardzo, oto garść wiadomości ważnych i wartych poznania.

 - ma mało skrobi, a dużo łatwo przyswajalnego białka,

- ma dużo witaminy B1, B2, B6 oraz żelaza i miedzi, wapnia, fosforu, potasu,

 - zawiera dużo krzemionki, ma zbawienny wpływ na włosy, paznokcie, a także na mineralizację kości,

- ma dużo witaminy E i lecytyny, dobrze wpływa na pamięć i koncentrację,




 - jest lekkostrawna i nie uczula; nie zawiera glutenu,

- ma działanie zasadotwórcze, jest idealna do walki z zakwaszeniem organizmu,

 - ma właściwości antywirusowe, jest dobrym lekarstwem przy przeziębieniach,

 - oczyszcza organizm, obniża poziom cholesterolu,

- jest dobra na niedokrwistość.


A to moje gotowanie z kaszą jaglaną jako gwoździem kulinarnego programu i w piątek i w świątek:


Pasta warzywno - jaglana; przekąska i kanapkowe smarowidełko tak smakowite, że znika w mig i zawsze go mało. Przepis tutaj.



Smalczyk jaglany; nie, nie, z klasycznym smalcem nie ma nic wspólnego, a smakuje... super.

Jest już mój przepis (dopisuję 17.04)  tutaj



Kotleciki z kaszy, wierzcie, na ciepło, a i na zimno znikają błyskawicznie.



Bez sensu jest w tym jednym poście umieścić jeszcze przepisy na te danka, chyba bym przedobrzyła i zamęczyła Was do imentu. Obiecuję więc, że o tym jak, co i z czym zmieszać trzeba, żeby wyszedł jaglany majstersztyk napiszę w jednym z kolejnych postów.

Pozdrawiam
Margaretka

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Miracle Gel, Sally Hansen, żelowe pastele bez lampy UV



Wreszcie na moich paznokciach dorobiłam się żelowego lakieru.  

Dotąd wierna byłam lakierom drogeryjnym, klasycznym, tym, które nakładać można w domu, bo jako typowa Zosia Samosia manicure robię zawsze samodzielnie. 
Nie jestem lakieromaniaczką, nie zmieniam kolorów co dzień, dwa. Dla mnie ważny jest kolor, na który mam właśnie chcicę i maksymalnie dobra trwałość tego lakieru.

Trzy, cztery dni lakieru na pazurkach to minimum, żebym do danej buteleczki powracała, pięć, sześć z top coatem może być, ale powyżej tygodnia? Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby mając nawet drogi lakier, tak długo miała manicure w nienagannym stanie.

Przed świętami dowiedziałam się, że znalazłam się w grupie dziewczyn, które jako "ekspertki" Sally Hansen będą miały okazję, i jak się potem okazało, dużą przyjemność bliższego poznania się z innowacyjnym sposobem na żelowy manicure.


Producent obiecuje, że bez żadnej lampy, tylko dzięki tej czarnej buteleczce z utwardzaczem, pięknie błyszczącym, intensywnym kolorem będziemy cieszyć się nawet 14 dni.
Nie powiem Wam, czy aż tyle wytrzymuje ten lakier. Paznokcie rosną mi na tyle szybko, że po tygodniu nie jestem w stanie przychylnym okiem patrzyć na moje odrosty. 
U mnie lakier był okrągły tydzień i do tego czasu faktycznie jego stan był bez najmniejszego zarzutu.



Kolejną cudną cechą takiego duetu jest szybkość schnięcia.
Większość moich manicurkowych zajęć własnych robię wieczorem i już nie raz zdarzało mi się rano odkryć wzorek z pościeli dzielnie utrwalony na którymś z paznokci. Niby szłam spać z wyschniętym lakierem, ale okazywało się, że to właśnie było tylko niby.
W przypadku Miracle Gel wysychanie i utwardzanie się lakieru i top coatu jest rzeczywiście spektakularne. Jestem pod wrażeniem!

Troszkę nie mogę przyzwyczaić się do sporej wielkości pędzelka w tych żelowych lakierach i do troszkę innej, bardziej takiej  "masnej" konsystencji żelu. Na razie mam problem z takim pomalowaniem płytki, żeby tu i ówdzie nie zahaczyć o brzegi skóry. Nie wiem, czy to mój brak precyzji czy co, ale na to jest jeden sposób. Rano mam małe skubanko suchego lakieru z krawędzi paznokcia, do przeżycia, jeśli w zamian mam spokój przez najbliższy tydzień.

Ważna sprawa - zmywanie:
bezproblemowe, zwykłym zmywaczem, błyskawiczne, bez maziania się czy brudzenia skóry i płytki.












Nowa linia Miracle Geli od Sally Hansen ma 12 pastelowych odcieni, podrzucam link tutaj, ja mam jeszcze straszną ochotę przynajmniej na dwa, trzy odcienie, a tego nudziaczka  na lato muszę mieć koniecznie :


  


Ciekawa jestem czy miałyście już tego typu lakiery? Jak je oceniacie?

Pozdrawiam
Margaretka

środa, 8 kwietnia 2015

Bajaderki odchudzone, wymiatające i w makroelementy bogate


Może nie jest to strzał w dziesiątkę, dzisiaj przydałby się
przepis na dietę cud, a nie na "maszkiecenie".

Teraz, po świętach, powinnam kalorycznie zaciskać pasa, a nie dowalać do d... następne słodkości.
Dla łasuchów jednak nie ma złego czasu na małe, słodkie co nieco.
Niedawno tutaj pisałam o moich ulubionych bajaderkach, była to wersja full, na maxa, w kalorie tak bogata, ze aż strach.

U mnie w domu wszyscy lubią te ciacha, jak kończy się paterka bajaderek nie mam wyjścia, biorę się za następną porcję.

Żeby jednak nie było tylko słodko, ale i w miarę możliwości zdrowo, popracowałam nad wersją znacznie bardziej korzystną dla zdrowotności, bo pełną składników bogatych w witaminy, makroelementy, a i błonnika w niej sporo. 
Stąd to wymiatanie w tytule, a co i skąd wymiata, nie będę pisała.... ważne, że błonnik miotełką jest zacną.

Bazą są 
- niesłodkie paluchy, grahamki lub chleb razowy - to w ilości 1/3 całej objętości suchych składników,
- 2/3 to płatki owsiane i jęczmienne oraz otręby.




Dorzucam też jedną, dwie garści bakalii, orzechów, pestek dyni i słonecznika, ziaren chia i siemienia lnianego.


Do czekoladowej masy, która posłuży nam do połączenia składników używam mleko, cukier trzcinowy, kakao oraz olej kokosowy - genialna sprawa, bo zdrowy on niewątpliwie i bardzo korzystny dla organizmu.


Teraz tylko trzeba wszystko połączyć, dodać powidła lub dżem i z masy formować kule.



Taka bajaderka jest równie smakowita jak ta klasyczna z resztek ciast.
Bezcenne jest natomiast to, że teraz zajadając się kulą mam nieco mniej wyrzutów sumienia.





Żeby nie było, że namawiam Was, Moje Drogie tylko do słodyczy, jeszcze szklanka zieleninkowego  jogurtu.
Pierwsze w tym roku młode listki pokrzywy, mniszka lekarskiego i kwiatki podbiału, trochę rukoli, ta niestety z hipermarketu, jogurt naturalny i....  na zdrowie.




Pozdrawiam Was słodko i na okrągło
Margaretka