Tak mi się ostatnio składa, że siedzę w tej kuchni i siedzę. To znaczy nie żebym świata poza pichceniem nie widziała, tak źle to ze mną jeszcze nie jest. Ale na blogu w tematy okołokuchenne wpadłam jak śliwka w kompot, o kurczę, znowu żarcie, widzicie same.

Mam przyjemność, jako testerka marki Philips, zaprosić Was, Moje Drogie do przyjrzenia się bardzo sprytnemu ustrojstwu.
Tego blenderka mam od przeszło miesiąca, szaleję z nim miksując to i owo,.... i bez dwóch zdań mogę stwierdzić, prawie że autorytatywnie, iż udała się ta bestia Philipsowi, nie ma co!
Blenderów było już w mojej karierze kuchennej i podkuchennej kilka, nie wyobrażam sobie karmienia mojej rodziny bez takich pomocników, bo co jak co, ale życie trzeba sobie ułatwiać, nie mówiąc już o uprzyjemnianiu.
A jest niewątpliwie ten blender bardzo udanym urządzeniem miksującym, rozdrabniającym, przecierającym czy mieszającym.
Zresztą jego wielofunkcyjność w połączeniu z niedużymi wymiarami i łatwością przechowywania w niewielkiej szufladzie zasługuje na podkreślenie.
Pewnie wpadnie Wam też w oko jego wygląd, żeby nie powiedzieć - uroda. Dopracowana ta bestyja jest w każdym szczególe, połączenie stalowych części z wysokiej jakości czarnym tworzywem sztucznym, moim zdaniem, dało super efekt.
Muszę koniecznie napisać o łączeniu poszczególnych elementów, bo składanie i rozkładanie to też rzecz warta uwagi. Jeszcze nigdy nie miałam tego typu urządzenia, które tak łatwo i z taką precyzją można łączyć. Wszystko idealnie przemyślane, nic się nie zacina, nic nie wymaga jakiejś siły, wszystko dopracowane, dopasowane i zgrane.
Teraz słów niemało o tych właśnie końcówkach.
Mamy tu do dyspozycji kilka oddzielnie działających i pozwalających na bardzo wygodne tworzenie dań prostych i tych bardziej skomplikowanych:
- metalową miksującą końcówkę, coś w rodzaju
pałki z nożykami, chyba najczęściej przeze mnie używaną, bo świetnie sprawdza
się przy wszelkiego typu zupach – kremach, owocowych musach,
pastach,
- rozdrabniacz z pojemnikiem, też rzecz
genialna i bardzo ułatwiająca życie, bo w kilka chwil gotowy mamy na przykład
farsz do pierogów czy pastę rybną lub twarogową, świetny do szatkowania cebuli, przerabiania na miał suchych płatków owsianych, orzechów, dał radę nawet laskom cynamonu, więc mam teraz zawsze na świeżo mielony cynamon,
- końcówka do ubijania, właściwie klasyczna
trzepaczka, która w mig ubije biszkopt czy ciasto do naleśników, ale też
bezproblemowo z serka i galaretki owocowej zrobi pyszny sernik na
zimno.
W komplecie jest też estetyczny
pojemnik – dzbanek z miarką, praktyczny i funkcjonalny, w nim właśnie możemy
blendować, byleby nie za gorące składniki (do 80’C).
Noże są genialnie ostre, myk, myk i to co zadałam blenderowi do zrobienia jest rozdrobnione, duża moc ma tu też swoje znaczenie.
Przycisk z funkcją turbo umożliwia płynne przechodzenie od, prawie że
delikatnego miksowania do prędkości rzeczywiście bardzo dużej, takiej na maksa,
gdzie łatwo jest uzyskać idealną gładkość miksowanej czy rozdrabnianej potrawy.
Wszystko to trwa krótko, płynnie, a co też ważne, mając cały czas palec na
przycisku idealnie panujemy na pracą danej końcówki.
Kilku potrawom zrobiłam zdjęcia, ale możliwości są naprawdę przeogromne.
Hummus jest u nas w domu częstym smarowidłem do kanapek. Pisałam o nim kiedyś w poście, teraz tylko przypominam Wam o jego istnieniu.
Staram się nie kupować gotowych past. Zrobienie samemu smacznego, małego co nieco, to sekund naście, no dzieści. Tym razem twaróg, śmietana, rukola, roszponka, zielona cebulka i rzeżucha i na śniadanie można kromki razowego chleba pomaziać czymś nietuzinkowym.
Moja ukochana zupa-krem z dyni. Mam w zamrażarce kilka porcji dyni, zresztą to tylko przykład, bo z zupami-kremami jest jak z ciuchami. Komponujemy, zestawiamy, łączymy składniki i właściwie bez końca można gotować coś innego.
Podejrzewam, że teraz częściej będę wpadała tu z jakimiś smakowitymi daniami, taki blender w końcu zobowiązuje. Zresztą i frajda z pichcenia jakaś taka większa, co Wam niniejszym uprzejmie donoszę.
Pozdrawiam
Margaretka