Obserwatorzy

wtorek, 22 sierpnia 2017

Przenoszę się na syberyjską łąkę - Natura Siberica Oblepikha szampon i odżywka


Przyszły do mnie motyle, utrudzone lotem,
Przyszły pszczoły z kadzidłem i mirrą i złotem,
Przyszła sama Nieskończoność,
By popatrzeć w mą zieloność -
Popatrzyła i odejść nie chciała z powrotem...
                Bolesław Leśmian   Łąka / fragment



Rokitnikowy szampon i odżywka Natura Siberica Oblepikha


Myję sobie ostatnio moje włosy pełna szczęśliwości i samozadowolenia, bo zmysł powonienia w ekstazie, frajda z masowania, rozpieniania i gładzenia rozkręcona na maksa, a i potem włos nienaganny, świeży, puszysty obfitością jedwabiu, a nie siana, więc tymi moimi łazienkowymi radościami, nie mam wyjścia, muszę się z Wami podzielić.





Zacznę od tego, że dawno tak urodziwych butli z szamponem i odżywką nie miałam. Niby ciągnie mnie od jakiegoś czasu do produktów kosmetycznych ubranych w kolory eko, pełnych barw ziemi, prostych i oszczędnych w grafice, kształcie, a tu kolorystyka na bogato, coś się złoci, coś się kwieci, właściwie już o mało co zahacza o kicz. Zobaczyłam ten szampon i odżywkę, i wiedziałam, że muszą być, stanąć sobie na półce przy mojej wannie.
Intuicję mam chyba wciąż w formie, bo zawartość okazała się dla mnie pełna plusów i to tych samych dodatnich. Napisałam dla mnie, ale do tego duetu podłączyła się też Młoda, więc zadowolonych z Sibericy jest nas już dwie.




Co prawda od szamponu i skompletowaniej z nim odżywki nie wymagam jakiś niestworzonych rzeczy, ma nienaganie myć, względnie pachnieć i robić moim włosom dobrze. Dobrze czyli broń Boże nie przesuszyć, ma być lśniąco, jedwabiście, ma być gładź taka mile przelewająca się między palcami. 
I tu to wszystko mam. Wydaje mi się nawet, że mam to w jakiejś takiej większej obfitości. Ruch dłonią - grzywka rozwichrzona, ruch drugi - podniesiony tył, jeszcze raz - super fryz. Tak lubię, włosy same pracują, pulsują, falują.



Kolorystycznie cieszą oko cieplutkimi i bardzo optymistycznymi odcieniami pomarańczowej żółci. Kremowe, jedwabiste w kontakcie ze skórą obiecują ochronę i pielęgnację na najwyższym poziomie, tym bardziej, że w składach tych kosmetyków znajdziemy wyciągi i olejki z roślin rosnących w zdrowych, naturalnych warunkach, a nie znajdziemy żadnych parabenów, wyciągów z roślin modyfikowanych, olei mineralnych, glikoli. 
Tak to wszystko jest pyszne w swojej urodzie, że tylko resztki zdrowego rozsądku każą mi porcję szamponu czy odżywki nałożyć na głowę, a nie wprost do dziuba. Konsystencja szamponu jest stosunkowo luźna, ale nic tu z dłoni się nie wylewa, pianka podczas mycia o mało co jak najlepsze ptasie mleczko. Odżywka jest odrobinę bardziej gęsta, idealnie się rozprowadza, dobrze wygładza, ha, nawet daje fajny poślizg włosom.

Teraz jeszcze jeden plus, dla mnie ważny, bo z tych przyjemniaczków. Zapach to mocna strona duetu Siberica. To znaczy dla miłośniczek kwiecistych bukietów z fiołków, piwonii czy róż niedosyt może dręczyć ich zmysł powonienia, ale jeśli lubicie wiąchę zbóż i kwiecia z łąki, będziecie w siódmym niebie.
Ja w siódmym niebie, nad syberyjską, nieskończoną, ciągnącą się po widnokres, smaganą wiatrem, ogrzewaną słońcem łąką jestem co kilka dni. Niby wanna, woda z kranu, a wystarczy zamknąć oczy, a tu dzika mięta, ałtajski rokitnik, arktyczna malina, głóg, herbata kurylska.... Pachnie, czujecie? 













Widzicie więc, że miałam rację pisząc ten post. O dobrych kosmetykach trzeba po prostu pisać.
Teraz do Was należy decyzja, czy na swojej głowie wypróbować te syberyjskie (choć tak precyzyjnie, to produkty z Estonii) ziółka. A może już się znacie, wtedy ciekawa jestem Waszych opinii.


Pozdrawiam
Margaretka


środa, 12 kwietnia 2017

Kotlety serowo - jaglane pokrzywą i inną zieleniną nadziane





Do zamieszczenia tego przepisu zabierałam się już kilka razy. 
Danie to smakowite, niedrogie, a przede wszystkim zdrowe, bo rolę główną gra tu kasza jaglana. 
Poświęciłam jej odrębny post tutaj, bo kasza to zacna, zasługuje żeby jeść ją regularnie.
Kotleciki robię niestety niezbyt często, powiem więcej, zdecydowanie za rzadko. Wiem, że to błąd, bo wbrew pozorom, nie są wcale bardziej pracochłonne niż niejedno inne danie.


Zachciało mi się ich właśnie dzisiaj, kiedy zobaczyłam, że mój szczypiorek, co prawda chudy jeszcze jak przysłowiowy szczypiorek na wiosnę, mógłby już rozpocząć sezon zbiorów nowalijek.
Cebulka siedmiolatka też na razie wygląda na przedszkolaka, ale co tam, nich idzie do gara.
No i jeszcze pokrzywa, teraz najlepsza bo młodziutka, delikatna, nawet łodyżki skrojone drobno coś tam witamin i minerałów nam zafundują. 
Do pokrzywy czuję wybitną miętę, cenię ją za prozdrowotny całokształt, zresztą poświęciłam jej oddzielny post tutaj, bo naprawdę zasługuje na potraktowanie jej przez nas jak rarytas, a nie chwaścior.
Przydałaby się jeszcze zielona pietruszka, ale bestia tak nieśmiało wygląda na razie spod ziemi, że nie chcę jej jeszcze napastować, niech rośnie na nać na schwał.




Dotąd te kotleciki wychodziły mi o tyle, o ile, wszystko przez obecność sera, który pod wpływem temperatury mazia się i trochę pacia, więc niestety powoduje, że podczas smażenia, szczególnie przewracania lubią się one trochę rozłazić, deformować.
Okazało się, że wystarczy do panierowania zamiast bułki tartej użyć pokruszonych płatków kukurydzianych. Dają znacznie bardziej twardą, chrupiącą otoczkę, która idealnie trzyma kotlety w kupie.

No to zaczynamy.

Składniki:

1/2 szklanki suchej kaszy jaglanej
1/2 kostki białego sera
1 jajko
1 cebula
1 marchewka
1-2 ząbki czosnku
garść pokrzywy, szczypiorku, natki pietruszki, koperku, słowem to co się ma zielonego
olej
pokruszone płatki kukurydziane (śniadaniowe)
ewentualnie 2 łyżki bułki tartej
sól, pieprz






Kaszę gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu, ale pamiętajcie - żeby na pewno nie miała w sobie goryczki, przelejcie ją przed gotowaniem wrzątkiem. Pozostawiamy do ostudzenia.
Na patelni, na dwóch łyżkach oleju przesmażamy cebulę pokrojoną w kostkę, pokrojony drobno czosnek oraz poszatkowaną na dużych oczkach marchewkę. Jeśli mamy pokrzywę, pociętą dodajemy również do smażenia. Przetestowałam, do zrywania, mycia i krojenia pokrzywy najlepiej sprawdzają się te żółte, gumowe rękawice kuchenne, nic nam paskuda nie zrobi.

W misce lądują: kasza, warzywa, biały ser, pokrojone zieloności, jajko i przyprawy.
Wszystko mieszamy na jednolitą masę, jeśli jest zbyt rzadka, dodajemy 1-2 łyżki bułki tartej.
Formujemy nieduże kulki, otaczamy je w płatkach, delikatnie spłaszczamy do kształtu kotlecika i z obu stron smażymy na oleju do złotego koloru.






Kotlety są smaczne na gorąco, ale też wyśmienicie smakują przestygnięte. 
Ja układam taką stertę na półmisku, wierzcie, do wieczora nie zostaje nawet okruszek panierki.
Teraz, przed świętami takie lekkie danie jest jak znalazł, mięsiwa niech poczekają na swój czas jeszcze kilka dni.


Myślę że to jest mój ostatni wpis przed świętami, więc Kochani 


życzę wszystkim moim 
Czytelniczkom i Czytelnikom 
Szczęśliwych Świąt Wielkiej Nocy 
i Wesołego Alleluja



Margaretka

poniedziałek, 20 marca 2017

Metamorfoza szafki kuchennej z galerią dekoratorską FOTEKS


Świata nie przerobisz,
szafkę jak najbardziej.


Obiecałam sobie, że pierwszy dzień wiosny uczczę nowym postem.
Na spotkanie na kartach "Szminki w szpilkach" każdy powód jest dobry, a mała wnętrzarska metamorfoza teraz, kiedy zmiany tak nas kuszą, najlepszy.

Z przeróbką tych szafek kuchennych nosiłam się już od przynajmniej roku. Kombinowałam jakby tu niewielkim nakładem pracy z tych bezpłciowych, kupionych za psie pieniądze w markecie budowlanym szafek wycisnąć co się da.
Mój stary, ale jary zestaw kuchenny w nowej kuchni okazał się niewystarczający, a dodatkowo zamieszkanie prawie że w dziczy zmusiło mnie do powiększenia ilości półek i schowków na większe ilości zapasów. Kiedyś wyskoczenie na zakupy w śródmieściu Bielska to był moment, teraz, z góralskiego zadupia na zakupy się wybiera, żeby nie powiedzieć wyprawia. 



W pierwszej wersji myślałam o przemalowaniu drzwiczek, ale ponieważ nasza rodzinka powiększyła się o wszędobylskiego i wiecznie ciekawego wszystkiego młodocianego Leonka, musiałam zmienić plany. Nie chciałabym, żeby psina podczas malowania, pilnując czy wszystko robię tak jak trzeba i pomagając mi w pracy całym sobą, sporą ilość farby dzielnie przejęła na swoją piękną, długą sierść.
Doszłam do wniosku, że najlepsza będzie w tym wypadku okleina, cały szkopuł w tym, by trafić na moje klimaty. Musi być tak, że jak tę jedną, jedyną zobaczę, w momencie wiem, że to jest to.

Niby wszystko wydaje się takie łatwe, ale jak się zaczyna szukać, okazuje się, że nic nie chce wpaść w oko.

Od dłuższego czasu szafki stały sobie, a właściwie leżały odłogiem, moje plany nie chciały się zrealizować, i już sama nie wiem, czy to przypadkiem nie moje lenistwo grało tu pierwsze skrzypce.

Wszystko się zmieniło, kiedy przedstawicielka firmy Foteks zaproponowała mi stworzenie na blogu aranżacji z wykorzystaniem produktu ze sklepu z dodatkami dekoratorskimi typu fototapety, naklejki, obrazy i plakaty.


     http://sklep.foteks.pl/naklejki-67-Ksztalty-i-wzory.html

Od razu pomyślałam o moich biednych szafkach. Przeglądnęłam naklejki, które okazały się bogatym zbiorem różnych różności, do wyboru, do koloru: kratki, kwiatki, pejzaże, architektura, mapy, zresztą sami zaglądnijcie, można dostać zawrotu głowy.
Jak się chce, można poszaleć, pokombinować, można na przykład wyczarować sobie jakiś akt czy portret, a co!
Można postawić na własne zdjęcie, to też jest opcja. Będziemy wtedy posiadaczami rzeczy jedynej w swoim rodzaju. Brzmi kusząco?

Ta poniżej to moja naklejka, wybrana spośród przecierek, postarzeń, trochę w typie shabby chic.


http://sklep.foteks.pl/naklejki-67-Ksztalty-i-wzory-wf1294-Ozdobny-wzor-na-drzwiach.html


Naklejki to właściwie wyżej zorganizowane okleiny, tapeta samoprzylepna, ale to co stanowi o ich wyższości i wyjątkowości, to dowolność w wyborze zdjęcia, jego wielkości, detalach, szczegółach, wyborze elementu czy fragmentu. Można postawić na powtarzalność, można skupić się na deseniu, można grać symbolami czy skojarzeniami.

Polecam też ten sklep pod względem łatwości w odnalezieniu się jak przełożyć swoje potrzeby w wymiarach, w usytuowaniu elementu dekoracyjnego na powierzchni naklejki. Wszystko jest bardzo intuicyjne, przyjazne, proste.



Jakość jest naprawdę niezła, jestem pod wrażeniem mięsistości mojej okleiny. To nie byle folijka, to gruba, mocna warstwa, która naklejona na powierzchnię daje bardzo fajny efekt udający strukturę starego drewna .
Zamówiony produkt dostałam idealnie zabezpieczony na czas transportu. Folia zwinięta w rulon przywędrowała skryta w grubej, mocnej, kartonowej tubie. Nienaruszona.


Teraz tylko ostry nóż, perfekcyjne przyłożenie, dokładne nakładanie folii i wszystko gotowe.



Mój wybór padł na coś, co ma zamienić nudne drzwiczki szafek w stare, rustykalne, trochę złocone, trochę przetarte "wrota".
U mnie w kuchni obowiązuje totalny vintage, sporo rzeczy jest w estetyce od sasa do lasa, ważne że ma odstawać od normy, bo nic mnie tak nie nudzi we wnętrzach jak katalogowa poprawność, sztampa i oczywistość.




Ciekawa jestem czy podoba się Wam efekt końcowy?
Musicie przyznać, że szafki przyciągają wzrok, a w kuchni na pewno nie jest nudno. 













Pozdrawiam
Margaretka


piątek, 9 grudnia 2016

Monte Santi, jeśli czasem jaka troska swędzi, kieliszek wina kłopoty rozpędzi.


 "Wino nie tylko się pija. wino się wącha, obserwuje, podziwia, smakuje, sączy, delektuje i o winie się mówi 
..."
pewien angielski król

Po raz pierwszy na moim blogu jako gwóźdź programu gości procentowy napitok. 
Dzisiaj postanowiłam poświęcić Waszą i moją uwagę tym krągłym, zgrabnym butelkom owocowej słodyczy w bardzo szlachetnym wydaniu. 
A wszystko to nie tylko przez fakt mojego udziału w kampanii ambasadorskiej Monte Santi, ale przede wszystkim z chęci spotkania się z Wami po "krótkiej" nieobecności, urlopie, wszystko jedno, zwał, jak zwał, ważne że znowu jestem.






Czasami mam pewien niedosyt związany z komunikowaniem się w sieci. Właśnie teraz czuję, że brakuje mi klawisza, którego naciśnięcie pozwoliłoby cienką stróżką napełnić Wasze kieliszki Monte Santi i razem w super towarzystwie rozkoszować się i spotkaniem i winem.




Jako przykładny łasuch, uwielbiam kupować wina słodkie, czerwone, takie, gdzie słodycz opiera się na cukrach pochodzących z dojrzałych owoców.
Z braku możliwości popijania winka domowej roboty (ale mam szeroko zakrojone plany zabrania się za "upichcenie" sobie jakiegoś zgrabnego dymiona z tym czy owym), często dotąd zaopatrywałam się w różne odmiany Mogen David.
Klasyczne z czerwonych winogron, z dodatkiem granata czy jeżyn to był miód na moje serce.
Teraz dzięki kampanii Monte Santi odkryłam kolejną markę, z którą już się zaprzyjaźniłam.
Biorąc pod uwagę, że hasło "Kupuję polskie produkty" jest mi całkiem bliskie, i jeśli mam porównywalny wybór, staram się sięgać po nasze, polska marka Monte Santi będzie teraz u mnie  w temacie czerwone wino słodkie, marką pierwszego wyboru.

Od razu mówię, że nie jestem jakąś oświeconą znawczynią czy też wytrawnym koneserem win. Mogę tylko nazwać siebie ich miłośniczką. 
Wino musi mi po prostu smakować.
Aromat, bukiet - to wszystko musi sprawiać mi przyjemność, frajdę i zadowolenie podczas kolejnych łyków.
Lubię doszukiwać się poszczególnych nut ukrytych gdzieś za dominującym smakiem słodyczy, słońca, rozgrzanych latem stoków z krzewami winogron. 
Wina Monte Santi, które dostałam do degustacji mają właśnie tę ulubioną przeze mnie wyważoną słodycz i elegancję smaku.
Słodkie, ale nie przesłodzone, są pełne owocowych akordów, super zgranych i połączonych w wino pięknej, głębokiej barwy. Ach jak ja lubię ten jedynym w swoim rodzaju kolor, gdzie mocna czerwień przeszła już w bordo, połączyła się z nutkami szkarłatnego fioletu, przygarnęła jeszcze odrobinę rubinu, a wszystko razem  zespoliło się, wymieszało, tak by cieszyć moje oczy.



Wszystkie smaki win gronowych Monte Santi za podstawę mają ciemne winogrona, dodatkowe owoce to szerszy wybór, odmiana, niuans i delikatna różnica smaku.
Jeżyna już dawno skonsumowana w zacnym towarzystwie, polecam, jest jak niebo w gębie.
Teraz na tapecie jest wino z truskawką w herbie, wierzcie, też grzechu warte, a na święta do świątecznego sernika czy piernika zostawiam tego fioletowego klasyka, bez dodatków. 

Dla gości łasuchów do degustacji, smakowania, rozkoszowania się.


Pozdrawiam

Margaretka



poniedziałek, 21 marca 2016

Przedświątecznie mnie ptaszki tu i tam obsiadły




 To, że wiosna nadchodzi, wskazuje kalendarz. Ale że drobi przy tym i kroczki ma wyjątkowo lekkie (jak to wiośnie przystało) i chyba jeden w przód, a ze dwa do tyłu bez przerwy stawia swoją wiosenną stópką, to tego nie da się ukryć.

Na szczęście przebiśniegi już są, krokusy też, a Wielkanocne Święta, poza swoją całą radosną atmosferą właśnie wiosnę nam zapowiadają. I ja to lubię.
Od kiedy zamieszkałam "tuż pod lasem", widzę i czuję więcej, ptaszyska tak świergolą i tak zasuwają z gałązkami w dzióbkach, że aż miło. Wiosna nie ma innego wyjścia - jest chyba tuż, tuż.




Żeby nie było, że mojemu domowemu ptactwu ograniczam przestrzeń i nie pozwalam na rozwinięcie skrzydeł, postanowiłam dać im trochę wolności, nich pobujają w internetowych przestworzach.
Mieszkają sobie z nami te ptaszki, jedne od niedawna, inne od lat, obsiadły nam kąty i kątki, a jak znam życie, na tym się nie skończy. 
Nowe ptactwo jest u nas zawsze mile widziane.























Wszystkim czytelniczkom i czytelnikom "Szminki w szpilkach"
 życzę najpiękniejszych i najmilszych 
Świąt Wielkiej Nocy.





Pozwólcie jeszcze, że troszkę się pochwalę.
Niedawno mój blog dostał wyróżnienie w konkursie na najlepszy blog urodowy i modowy 2015. 
Dziękuję redakcji Serwisuroda.pl za dostrzeżenie Szminki w szpilkach.


Pozdrawiam
Margaretka


P.S.

Dopisek z wielkanocnej niedzieli.
Zobaczcie o jakiej ślicznej kurce pomyślał zajączek. A nie mówiłam, że na tym się nie skończy?



Wesołego Alleluja!

poniedziałek, 14 marca 2016

Delia, zmywacz z gąbką, acetonowy i FYB silikonowa myjka do twarzy, tylko czasem małe jest wielkie



Raz za czas wpadają nam w ręce jakieś najzwyklejsze w życiu drobiazgi. Takie na pierwszy rzut oka "nic nadzwyczajnego". W drogerii często przechodzimy koło nich i nawet przez myśl nam nie przeleci, żeby się zatrzymać i może wypróbować. 
Jako osoba pilnująca (hi, hi), żebyście takiego błędu nie popełniły, mijając poniższy zmywacz i poniższą myjkę gdzieś wśród drogeryjnych półeczek, dzisiejszy post poświęcam właśnie tym kosmetycznym duperelkom, które jednak przy bliższym poznaniu okazują się być WIELKIMI.

Te dwa maluchy jakiś czas temu wpadły mi do przetestowania. Wpadły i muszę przyznać, że dawno nie byłam tak zachwycona, tym bardziej, że na początku podchodziłam do nich, przyznaję się bez bicia, lekko nonszalancko i bez jakiś nadmiernych oczekiwań.



Delia Cosmetics, zmywacz z gąbką, acetonowy

Na moich paznokciach zawsze jest lakier i trwa to niezmiennie właściwie od szkoły średniej, ale bez przesady, pozwólcie, że nie będę pisała, od jak dawna. Uwielbiam pomalowane paznokcie, uwielbiam malować następnym, planowanym kolorkiem, natomiast nienawidzę zmywania starego lakieru. 
Od lat to uczucie się we mnie nie zmienia. Buteleczka zmywacza, przygotowane waciki czy płatki kosmetyczne i...., już mi skóra cierpnie, jak o tym pomyślę.
A tu nagle okazało się, że ten od lat wykonywany, nudny i żmudny proces tarcia, mazania, kapiącego zmywacza, domywania utytłanej w kolorze płytki paznokciowej i całej skóry dookoła (w przypadku co poniektórych, zdecydowanie konkretnych kolorów) mam już za sobą. 
To se ne vrati! Na szczęście!



Ten nowy zmywacz Delii działa jak za dotknięciem różdżki.
Nie pytajcie mnie, co tu dali za specyfiki do środka, właściwie  nawet nie chcę wiedzieć, bo wiem jedno. Z paznokciami się nic nie dzieje, płytka paznokciowa po całej operacji wygląda lepiej niż po niejednym tradycyjnym zmywaczu. Żadnych białych przebarwień, białych plam, paznokieć jest dobrze nawilżony (gliceryna), wygląda zdrowo i po wielu, wielu stosowaniach widzę, że jest bezpieczny.




Używanie tego zmywacza jest banalnie proste i tak wygodne, że chyba bardziej się już nie da.
Wkładam palec do pojemniczka z gąbką, przez krótki moment, dwa w nim gmeram, przekręcam, ocieram, i wyjmuję czysty i właściwie prawie zawsze idealnie zmyty z lakieru. Dosłownie raz na jakieś 10 pazurków zdarza się, że w kąciku jest jeszcze odrobina lakieru, wtedy jeszcze raz myk w gąbkę i już.
Na początku zastanawiałam się, a co z lakierami ciemnymi, mocno nasyconymi barwą. Czy w pojemniczku po takich mocnych kolorach nie zrobi się na trwale na przykład fioletowo?
Okazuje się, że nic się takiego nie dzieje.
W moim pojemniczku ze zmywaczem, poza dosyć jasnymi, taplałam już lakiery czarne, granatowe, zmywałam też wściekle niebieskie. Cały czas zmywacz i gąbka są czyste (od początku oryginalny kolor gąbki był taki ciemny).

Teraz zmywanie lakieru funduję sobie podczas polegiwania w wannie. Wszystko szybko, czysto i bardzo, bardzo przyjemnie. Jest tylko problem z lakierem na palcach stóp. Tu niestety trzeba pozostać przy starych zwyczajach. Pakowanie całej stopy na razie nie wchodzi w grę, ale ja liczę na ludzi z wyobraźnią. Coś wykombinują.

Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Rossmannie ma się ten zmywacz pojawić już niedługo.


For Your Beauty silikonowa myjka do twarzy



Właściwie nie przepadam za tego typu wynalazkami do mycia twarzy. Jak coś kupię, najczęściej różne gąbki, szczoteczki, myjki szybko lądują gdzieś w kącie, bo albo za mocno lub za słabo drapiące czy gładzące.
Do tej myjki - szczoteczki też podchodziłam najpierw jak do jeża, a trzeba przyznać, że z jeżem byłoby jej po drodze.





Zostało to różowe maleństwo wymyślone i przemyślane świetnie.
Zacznę od zdecydowanie perfekcyjnej możliwości utrzymania czystości tego malucha. Silikon myje się błyskawicznie, dokładnie i bardzo wygodnie.

A samo używanie myjki też jest niczego sobie. Fajnie leży w dłoni dzięki temu cypelkowi do uchwycenia, jest mile mięciutkia i bardzo przyjazna dla skóry, ząbki, igiełki czy wąsiki, jak zwał tak zwał, są moim zdaniem optymalnie miękkie/sztywne.



Poza tym, że ten mały, różowy gadżet myje i oczyszcza skórę z zanieczyszczeń, złuszczonego naskórka, resztek pudrów, podkładów, to również świetnie masuje. Ten masaż jest przemiły, ale też powoduje lepsze ukrwienie, rozgrzanie skóry, tak że potem lepiej wchłaniają się na przykład krem czy serum.
Właściwie mogłabym powiedzieć, że ta myjka nawet ciut peelinguje skórę. 



Ja używam jej w połączeniu z piankami czy emulsjami do mycia twarzy, ale tak sobie teraz skojarzyłam, że dobrze spisałaby się i z jakąś fajną maseczką. Muszę wypróbować.

W Rossmannie można kupić tę myjeczkę za niecałe 5 złociszy, myślę, że naprawdę warta jest swojej ceny.

Kobitki, namawiam bez dwóch zdań, lećcie na małe zakupy i na własnej skórze wypróbujcie, warto.


Pozdrawiam
Margaretka