Hej Dziewczyny!
Podtytuł mojego dzisiejszego posta mógłby brzmieć "Dary natury", "Miód majowy", "Wiem co jem".
Jako, że wiosna na świecie w rozkwicie totalnym, a i "wielka" majówka przydarzy nam się lada dzień, postanowiłam skrobnąć post o zrywaniu kwiatków, co zdrowia nam dadzą, że ho, ho.
Kwiaty mniszka lekarskiego zawierają flawonoidy, flenolokwasy oraz karotenoidy. Obfitują również w potas, magnez, krzem i witaminy: C i B.
Jak chcecie mieć takie delicje, to teraz jest właśnie najlepszy czas, łąki są pełne żółciutkich mleczy, więc do roboty, zrywamy i już.... i z motylami i pszczółkami idziemy w konkury.
Same pożytki z takiego zajęcia:
- skłonów wykonamy więcej niż na porządnych zajęciach fitness
- choć trochę ograniczymy rozplenianie się mleczy, wszak dalej uważamy, że to jednak chwast
- mniszka zrywamy najlepiej w słoneczny dzień,w topie ramiona i plecy opalimy sobie ślicznie i higienicznie
- jesienią i zimą popijając syropek/miodzik, rodzinka będzie nas nosiła na rękach
- stajemy się posiadaczkami bardzo zdrowego, naturalnego, bez żadnych wspomagaczy, chemii i konserwantów syropu na wzmocnienie, oczyszczenie, przeziębienie, kaszel i jeszcze sporo różnych dolegliwości
- jeśli lubimy piwo z sokiem, ten syrop bije wszystko na głowę, że nie wspomnę o piwnym grzańcu, ambrozja
- latem mamy idealny produkt do zrobienia sobie smakowitej i zdrowej lemoniady
- robimy piorunujące wrażenie podając gościom herbatę z mniszkowym syropem, taki ekologiczny rarytas jest bezcennie oryginalny
Mnie mania zrywania i przerabiania tych całkiem, całkiem ładnych kwiatków dopadła i trzyma w uścisku od, prawie miesiąca.
Co kilka dni przerabiam gar mniszków na syrop i ładuję do słoiczków.
Chciałabym zrobić sobie konkretny zapas na zimę, ale syrop znika już teraz, znajomkowie, rodzinka, wszyscy życzą sobie herbatkę/piwo z mniszkowym miodem, a ja, osoba o nieomal gołębim sercu, zaciskam szczękę, zgrzytam zębami i podaję, podaję, wszak świnia nie jestem, a z bliźnimi trzeba się dzielić, nawet jak to mój własny, prywatny eliksir młodości i zdrowia, ha, ha.
Kilka słoiczków zasiliło już apteczkę moich zagrypionych teraz przyjaciół.
W sieci przepisów na miód z mniszka multum, wszystkie pi razy drzwi podobne do siebie, bo i cała filozofia prosta jak, żeby nie powiedzieć: konstrukcja cepa.
Można liczyć kwiatki, odmierzać wodę i cukier, ale ja, jako ekstremalna przeciwniczka sztywnych reguł, przekonałam się, że nadgorliwość w trzymaniu się przepisów i w wypadku tego syropu wcale, ale to wcale nie ma znaczenia - na szczęście.
Z rodzinnych przekazów wiedziałam, że Prababcia robiła takie smakołyki, a wiem, że szaloną kobietą była, reguły, gorsety i sztampa jej nie bawiły, pewnie i ona stosowała tu wolną amerykankę.
Syrop możemy zrobić z całych główek, bez grama łodyżki, lub pokusić się o bardziej wyrafinowaną wersję, z samych płatków.
Oczywiście raz się zawzięłam i za pomocą nożyczek (bo skubanie jest jeszcze bardziej wkurzające) porozcinałam chyba z 1000 kwiatków rozdzielając tę zieloną osłonkę kwiatka od płatków, syrop wyszedł wtedy jaśniejszy, bardziej żółty, ale czy dużo lepszy w smaku, nie wiem, obie wersje są świetne.
A jak robię ten syrop vel miodek z mniszka?
Podejrzewam, że obie, funkcjonujące zamiennie nazwy dotyczą różnicy jaką możemy osiągnąć w gęstości tej złotej miksturki, wszystko zależy bowiem, jak długo będziemy odparowywać, czy do gęstości syropu, czy jeszcze dłużej.
Zaczynamy jednak od początku.
Mamy nazrywane główki mniszka, proponuję rozłożyć je na jakimś papierze, tak by mali mieszkańcy i miłośnicy tych kwiatków wyszli sobie w cholerę.
Niektórzy zalecają płukanie kwiatów, ja uważam, że to zbrodnia, wszak najcenniejszym w nich jest pyłek, a płukanie ten pyłek załatwi nam na amen.
Wkładamy główki do garnka, zalewamy wodą (tak by zakryć kwiaty), dodajemy jedną cytrynę w skórce (umytą, wyparzoną), pokrojoną w krążki, można dodać np kawałek laski wanilii, korę cynamonu, co kto lubi i zagotowujemy, trzymając jeszcze na ogniu z 15 min.
Ten wywar ma teraz dobę na leżakowanie, pozwalamy, by się przegryzał, by wszystko co cenne znalazło się
w naszym przyszłym miodku.
Następnego dnia odcedzamy płyn od tej breji, którą teraz mamy w garze, zalecane jest wyciskanie przez gazę, pieluchę, stary t-shirt, wygląda ten produkt uboczny jak końcowy efekt przemiany materii jakiegoś parzystokopytnego obżartucha, ale dla nas ważny jest płyn, który mamy teraz idealnie odcedzony.
Do wywaru dodajemy teraz mniej więcej tyle samo cukru ile mamy wywaru, sok z 1-2 cytryn i gotujemy, gotujemy, bez pokrywki, mały ogień, od czasu do czasu mieszamy, tak niech sobie to pyrka, (około 2,5 - 3 godz) aż zacznie się nam pojawiać podczas mieszania takie spienienie. Wtedy teoretycznie syrop jest już gotowy, można jeszcze pogotować i odparować do konsystencji miodu, to zależy już tylko od nas.
Przelewamy do słoiczków/butelek i zakręcamy.
Gotowe, prawda, że proste?
Nie będę Was, Kochane namawiała, ja Was zaklinam, czary- mary, hokus-pokus, zróbcie sobie taki napitek, pychotka w czystej postaci, mówi Wam to łasuch nad łasuchami
Podtytuł mojego dzisiejszego posta mógłby brzmieć "Dary natury", "Miód majowy", "Wiem co jem".
Jako, że wiosna na świecie w rozkwicie totalnym, a i "wielka" majówka przydarzy nam się lada dzień, postanowiłam skrobnąć post o zrywaniu kwiatków, co zdrowia nam dadzą, że ho, ho.
Kwiaty mniszka lekarskiego zawierają flawonoidy, flenolokwasy oraz karotenoidy. Obfitują również w potas, magnez, krzem i witaminy: C i B.
Jak chcecie mieć takie delicje, to teraz jest właśnie najlepszy czas, łąki są pełne żółciutkich mleczy, więc do roboty, zrywamy i już.... i z motylami i pszczółkami idziemy w konkury.
Same pożytki z takiego zajęcia:
Mnie mania zrywania i przerabiania tych całkiem, całkiem ładnych kwiatków dopadła i trzyma w uścisku od, prawie miesiąca.
Co kilka dni przerabiam gar mniszków na syrop i ładuję do słoiczków.
Chciałabym zrobić sobie konkretny zapas na zimę, ale syrop znika już teraz, znajomkowie, rodzinka, wszyscy życzą sobie herbatkę/piwo z mniszkowym miodem, a ja, osoba o nieomal gołębim sercu, zaciskam szczękę, zgrzytam zębami i podaję, podaję, wszak świnia nie jestem, a z bliźnimi trzeba się dzielić, nawet jak to mój własny, prywatny eliksir młodości i zdrowia, ha, ha.
Kilka słoiczków zasiliło już apteczkę moich zagrypionych teraz przyjaciół.
W sieci przepisów na miód z mniszka multum, wszystkie pi razy drzwi podobne do siebie, bo i cała filozofia prosta jak, żeby nie powiedzieć: konstrukcja cepa.
Można liczyć kwiatki, odmierzać wodę i cukier, ale ja, jako ekstremalna przeciwniczka sztywnych reguł, przekonałam się, że nadgorliwość w trzymaniu się przepisów i w wypadku tego syropu wcale, ale to wcale nie ma znaczenia - na szczęście.
Z rodzinnych przekazów wiedziałam, że Prababcia robiła takie smakołyki, a wiem, że szaloną kobietą była, reguły, gorsety i sztampa jej nie bawiły, pewnie i ona stosowała tu wolną amerykankę.
Syrop możemy zrobić z całych główek, bez grama łodyżki, lub pokusić się o bardziej wyrafinowaną wersję, z samych płatków.
Oczywiście raz się zawzięłam i za pomocą nożyczek (bo skubanie jest jeszcze bardziej wkurzające) porozcinałam chyba z 1000 kwiatków rozdzielając tę zieloną osłonkę kwiatka od płatków, syrop wyszedł wtedy jaśniejszy, bardziej żółty, ale czy dużo lepszy w smaku, nie wiem, obie wersje są świetne.
A jak robię ten syrop vel miodek z mniszka?
Podejrzewam, że obie, funkcjonujące zamiennie nazwy dotyczą różnicy jaką możemy osiągnąć w gęstości tej złotej miksturki, wszystko zależy bowiem, jak długo będziemy odparowywać, czy do gęstości syropu, czy jeszcze dłużej.
Zaczynamy jednak od początku.
Mamy nazrywane główki mniszka, proponuję rozłożyć je na jakimś papierze, tak by mali mieszkańcy i miłośnicy tych kwiatków wyszli sobie w cholerę.
Niektórzy zalecają płukanie kwiatów, ja uważam, że to zbrodnia, wszak najcenniejszym w nich jest pyłek, a płukanie ten pyłek załatwi nam na amen.
Wkładamy główki do garnka, zalewamy wodą (tak by zakryć kwiaty), dodajemy jedną cytrynę w skórce (umytą, wyparzoną), pokrojoną w krążki, można dodać np kawałek laski wanilii, korę cynamonu, co kto lubi i zagotowujemy, trzymając jeszcze na ogniu z 15 min.
Ten wywar ma teraz dobę na leżakowanie, pozwalamy, by się przegryzał, by wszystko co cenne znalazło się
w naszym przyszłym miodku.
Następnego dnia odcedzamy płyn od tej breji, którą teraz mamy w garze, zalecane jest wyciskanie przez gazę, pieluchę, stary t-shirt, wygląda ten produkt uboczny jak końcowy efekt przemiany materii jakiegoś parzystokopytnego obżartucha, ale dla nas ważny jest płyn, który mamy teraz idealnie odcedzony.
Do wywaru dodajemy teraz mniej więcej tyle samo cukru ile mamy wywaru, sok z 1-2 cytryn i gotujemy, gotujemy, bez pokrywki, mały ogień, od czasu do czasu mieszamy, tak niech sobie to pyrka, (około 2,5 - 3 godz) aż zacznie się nam pojawiać podczas mieszania takie spienienie. Wtedy teoretycznie syrop jest już gotowy, można jeszcze pogotować i odparować do konsystencji miodu, to zależy już tylko od nas.
Przelewamy do słoiczków/butelek i zakręcamy.
Nie będę Was, Kochane namawiała, ja Was zaklinam, czary- mary, hokus-pokus, zróbcie sobie taki napitek, pychotka w czystej postaci, mówi Wam to łasuch nad łasuchami
Wasza Margaretka