Hej Dziewczyny!
Nie przepadam robić tego co wszyscy, lubię indywidualizm, cenię oryginalność, a tu to, co zrobię w tym poście,
to odwieczny trend końca roku, kalka, która dopada nas w końcówce grudnia,
słowem podsumowanie, ranking, lista naj, naj.
Zastanawiałam się czy taka toplista w moim wydaniu ma sens, czy kolejni faworyci kolejnej blogerki jeszcze kogoś zainteresują?
Jeśli tak, to będzie mi bardzo miło, ale głównym zamiarem tego posta jest moje uhonorowanie kosmetyków, które w tym roku pokochałam, bo używanie ich daje mi wyjątkową frajdę.
Wszystkie one mają jedną wspólną, cudną cechę. Łączą w sobie zadowolenie z efektów stosowania z tym, nie każdemu kosmetykowi danego, poczuciem wyjątkowej przyjemności w samym używaniu.
Zacznę z górnej półki i to z półki przez nas, kobitki ukochanej, bo perfumiarskiej.
Tak się poskładało, że sporo tegorocznych nowości wpadło w moje łapki, na szczęście wszystkie zapachy to moje nuty, wszystkie używam z przyjemnością, ale jeden zapach po prostu powalił mnie na kolana.
La vie est belle Lancome tak pokochałam, że nazwać go moim faworytem byłoby zbyt letnie i zbyt powściągliwe.
Te perfumy mają w sobie (oczywiście w mojej, subiektywnej ocenie) wpisaną doskonałość w każdym aspekcie.
Wyjątkowo, nawet wśród innych, przecież równie przemyślanych, eleganckie opakowanie, flakon obiecujący, że tu luksus mamy w czystej postaci.
Zapach dla mnie po prostu idealnie piękny, dokładniej o nim piszę tutaj, więc nie będę Was zamęczała szczegółami, do tego jeszcze trwałość niespotykanie udana, trwałość, która faktycznie trwa i trwa, po prostu majstersztyk.
Kolejny mój tegoroczny pieszczoch to cukrowy peeling do ciała Organique z japońską wiśnią.
Cudny zapach, cudne działanie i cudnie gładka skóra po zastosowaniu.
Już na samą myśl, że za chwilę sięgnę po tę różową ślicznotkę buzia śmieje mi się błogo, tym bardziej, że właśnie do peelingu twarzy sprawdza mi się on rewelacyjnie.
Jeśli chcecie więcej szczegółów, zaglądnijcie do mojego posta tutaj.
I znowu kosmetyk, gdzie sama nie wiem, co jest w nim najbardziej zachwycające; masło shea z olejkami o zapachu jaśminu i zielonej herbaty Orientany.
Ręczna robota, naturalne składniki, świetne działanie i zapach, który po prostu kocham. Taka mazidełkowa perełka faktycznie nie tylko poprawia stan skóry, świetnie też poprawia nastrój z racji swojej doskonałości.
Moją recenzję jaśminowego masełka znajdziecie tutaj.
Na pierwszy rzut oka ten kosmetyk to taki zwykły, choć pięknie czerwony szaraczek.
Szampon borowinowy 7 ziół BingoSpa bezsprzecznie zdetronizował wszystkie szampony jakie dotąd miałam i używałam.
Produkt wytwarzany ręcznie, o zachwycającym i rzadkim kolorze krwistej czerwieni, na brzegu wanny jest u mnie teraz zawsze, moje włosy są nim zachwycone a ja lubię go za wszystko, konsystencję, zapach, ten wysmukły, prosty kształt butelki i za fajną cenę. Recenzja tutaj.

I ostatnie, tym razem maleństwo, wybrane przeze mnie ze świata kolorówki.
Niby paletka jak paletka, ale te potrójne cienie Miyo okazały się u mnie najczęściej i najchętniej używanymi cieniami spośród wszystkich innych.
Spokojnie mogę nazwać je doskonałością w każdym tego słowa znaczeniu. Wygodne do używania opakowanie, fajna wielkość poszczególnych cieni pozwalająca komfortowo korzystać z nich za pomocą i pacynki i palca, jakość matowych cieni bez zarzutu, świetne nasycenie kolorów i to co w cieniach bardzo, bardzo ważne; trwałość makijażu porządnie ponadprzeciętna. Jeśli dorzucimy do tego bardzo milutką cenę, nie dziwcie się, że właśnie je wybrałam spośród morza kolorówki.. Więcej szczegółów tutaj.
Tak mnie wzięła ta nostalgia za kończącym się rokiem, że musiałam trochę powspominać.
Już jestem ciekawa jakie kosmetyczne smakołyki czekają na nas w przyszłym roku, oby jak najwięcej i ja najbardziej pachnących, gładzących, ujędrniających, upiększających i poprawiających nastrój, udało nam się złapać w nasze łapeczki, tego życzę Wam, moje kochane bardzo, bardzo mocno.