Obserwatorzy

czwartek, 25 września 2014

Tę sól na pewno YETI lizał gdzieś wśród szczytów Himalajów



Hej Dziewczyny!  


Dzisiaj witam Was, moje drogie chlebem i solą..... oj, dobrze, sorki, chleb zostawmy w spokoju, ale o soli chciałabym skrobnąć to i owo.

Sól jaka jest, każda widzi, ale moja dzisiejsza bohaterka postu to sól nietuzinkowa.
O tym, że z ilością soli trzeba uważać, że to biała śmierć wszyscy wiemy, ale niech mi ktoś znajdzie osobnika, który nie lubi pomidora posypanego grubo zmieloną solą, albo ogórka nomen omen, małosolnego.
Bez soli funkcjonować się nie da, ale można funkcjonować z solą zdrowszą. Zgadzacie się?

W moje chytre łapki wpadła taka oto paczuszka z solą himalajską.






 Dostałam ją od firmy ze zdrową żywnością Vi Vio.pl 
i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie podzieliła się z Wami moimi wrażeniami.

Chyba nieraz przechodziłam w supermarketach czy sklepikach ze zdrowym jedzonkiem obok takiej soli, niestety dotąd nie zwróciłam na nią uwagi, nie zdawałam sobie sprawy jaka różnica dzieli zwykłą, białą (bieloną) sól od tej - nieprzetwarzanej, wydobywanej z najwyższych gór naszej planety.




Wszystkie źródła jakie przeglądnęłam podają, że ta sól zawiera zadziwiająco dużą ilość minerałów, pierwiastków, mikro i makroelementów, jak zwał, tak zwał, ważne, że 84 robi wrażenie, a właśnie tyle tego w soli himalajskiej się doszukano i doliczono.

W sieci znalazłam sporo informacji o zdrowotnych właściwościach tej soli. 
Pomaga w regulowaniu poziomu cukru we krwi oraz ciśnienia, wspomaga układ oddechowy oraz przewodnictwo nerwowe i co chyba najważniejsze zmniejsza efekty starzenia się naszego organizmu. 
Brzmi nieźle.
Uważa się, że to najczystsza sól na świecie, a pomóc może w naturalnym uzupełnianiu i zwiększaniu zawartości substancji mineralnych w naszym organizmie.


Oczywiście nie mogę zapomnieć o świetnych efektach jakie możemy mieć, stosując tę sól do kąpieli i okładów, skóra pewnie będzie nam wdzięczna

Ta sól, pewnie namacalny, słony efekt morza? oceanu?, które na terenie dzisiejszych Himalajów sobie chlupotało i białymi grzywami fal ozdobione było, zalega teraz głęboko pod powierzchnią tych gór.


 Kanczendzonga,   źródło; Wikipedia
Wydobywa się tę prześlicznie różowawą sól, absolutnie nie przetwarza i tylko bardziej lub mniej rozdrobnioną wysyła na cały świat, wszędzie tam, gdzie ludzie chcą żyć i jeść zdrowiej, mądrzej  i bardziej świadomie. 

No to przybył jeszcze jeden rozsądny i zadowolony konsument.

 Precz z białą solą, Margaretka przestawia się na te urocze, himalajskie kryształki! 

do pustych już szklanych młynków załadowałam tu i tam


Jeśli zainteresowałam Was, moje drogie, korzystaniem ze zdrowszej, pełnej minerałów, krystalicznej soli, to proponuję zaglądnąć na stronę dystrybutora soli himalajskiej tutaj, cena kilogramowego opakowania to 5 - 6 zł, więc słono za nią nie zapłacicie.
A może znacie i używacie już tej soli, ciekawa jestem bardzo czy to tylko ja nie wiedziałam dotąd o niej nic a nic.


Pozdrawiam
Margaretka

czwartek, 4 września 2014

Ożeż ty orzeszku piorący i w zmywarce myjący

Hej Dziewczyny  



O istnieniu orzechów do prania słyszałam już kilka lat temu, ale przyznaję się bez bicia, że traktowałam rewelacje z nimi związane z lekkim przymrużeniem oka. Właściwie sama nie wiem dlaczego wcześniej nie wypróbowałam tego ekologicznego i naturalnego środka piorącego. 
Na pewno w utrzymywaniu  bagatelizującego podejścia do rewelacji o orzechach skutecznie pomagał mi mój ślubny. Co w jakiejś bardzo śniadaniowej telewizji jakaś bardzo eko kobitka z zaangażowaniem zachwalała orzechy piorące, u mnie w domu między zdaniami o baliach, praniu w rzecze, leciały słowa o głupich babach i pociskaniu ciemnoty. 

No i moja czujność została uśpiona.
Niby mam się za bystrą i ciekawą nowinek bestię, a tu taka wtopa.

Dopiero niedawno, dzięki firmie Vi Vio, która na drugie imię (nazwę) mogłaby mieć "Zdrowa żywność i zdrowe życie", od której dostałam do testów kilka ciekawych produktów, w tym właśnie bohaterów dzisiejszego postu, nadrabiam zaległości w temacie orzechy piorące.






Na pewno wiecie o tych orzechach sporo, więc tylko króciutko:
 Orzechy do prania (Sapindus mukorossi)
- Ich zalety już od wieków znają mieszkańcy Indii i Nepalu
- Mają szerokie zastosowanie. Oprócz prania w pralce oraz prania ręcznego - do których to czynności są wykorzystywane w pierwszej kolejności, to ajurwedyjskie orzechy piorące można także wykorzystywać do czyszczenia podłóg, szafek i sprzętów, jako środek myjący do zmywarki, jako szampon do włosów, jako preparat do czyszczenia srebra, jako środek do mycia zwierząt, a także jako płyn do kąpieli.
- Łupiny orzechów piorących zawierają substancję zwaną saponiną. To właśnie ona jest naturalnym środkiem piorącym która ma cechy odtłuszczające, a w kontakcie z wodą wytwarza naturalną substancję mydlaną.
 Są tanie, nie powodują alergii i są przyjazne dla środowiska.
                źródło: http://www.orzechy-piorace.baza-wiedzy.com/

Na forach przeczytałam masę opinii o tym sposobie na pranie, opinie są od Sasa do lasa; jedne pełne zachwytu, inne potępiające je w czambuł.

No i zaczęłam prać ożeż ty orzech, podchodząc do do tego z zaciekawieniem, ale i taką pewną nieufnością.
Moje orzechy miały niezły orzech do zgryzienia, bo zmierzyć się musiały z kapsułkami piorącymi Ariel, w których prałam ostatnimi czasy, a które to kapsułki oceniam bardzo dobrze.




I co? I jest świetnie!
Zadowolona jestem ze stanu upranych w orzechach ciuchów w 99%. Ten jeden procent odjęłam, żeby nie przedobrzyć...  żartuję. Coś muszę wynaleźć, jakiś minus jest -  brak zapachu prania, mnie, łasą na wszystko co pachnie minimalnie przeszkadza.
Poza tym same zalety; 
- możemy prać w każdej temperaturze, 
- ciuchy czy ręczniki są odrobinę bardziej miękkie (bez używania płynów zmiękczających,
- nasza skóra nie ma kontaktu z tą całą chemią, której nie szczędzą nam producenci środków piorących,
- jest dużo taniej, oszczędności są naprawdę spore,
- wyprane rzeczy są porównywalnie czyste jak te wyprane w tradycyjnych środkach.



Pranie praniem, ale dla mnie jeszcze większe znaczenie ma możliwość używania tych orzechów do zmywarki.

Od dłuższego czasu zastanawiam się ile "pysznej" chemii cała moja rodzinka zjada z wymytych i cudnie nabłyszczonych garów, garczków i garnuszków wyjmowanych co dzień ze zmywarki. Nawet w dłoniach czuje się, że wszystko pokryte jest jakąś śliską powłoczką.


Postanowiłam wypróbować i tu orzechy i wiecie, Kochane, że  świetnie się jako "zmywarkowe pranie" sprawdzają.
Chciałam, żeby przynajmniej dobrze myły wszystko co zadam do zmywarki, a okazało się, że nie tylko wszystko czyste i domyte, ale i też wcale nie mniej ładnie wszystko lśni i błyszczy.



Wrzucam pięć orzeszków do pojemnika na sztućce (te same orzechy wystarczają mi na 4-5 zmywań na program 50'C eko) i ... odetchnęłam z ulgą. Już nie pasę domowników czym chata w tabletkach do zmywarek bogata.

Widzicie więc, że dobrze lepiej późno niż wcale zainteresować się tym orzechami. Kto nie próbował, proponuję jak ja, poznać te małe bestyjki. Fajne to jak diabli, a i dla alergików wydaje mi się, że to produkt idealny.



Jeśli chcecie mieć takie jak moje orzechy to zapraszam na stronę importera i  dystrybutora Vi Vio
Cena kilograma, a więc naprawdę bardzo dużej ilości orzeszków, bo lekkie te malizny jak piórko to około 35 - 40 zł, więc nie tylko będzie zdrowo, ekologicznie ale i oszczędnie.


Pozdrawiam
Margaretka




poniedziałek, 1 września 2014

W konkury z szefem kuchni Knorr

Hej Moje Drogie  

Żartowałam.....  a może wcale nie. Na pewno pamiętacie reklamę, w której kostkę rosołku Knorr proponuje się nam wykorzystać do marynowania kurczaka.
Dzięki portalowi Uroda i Zdrowie dostałam taki zestaw do przetestowania marynaty robionej właśnie na bazie kostki rosołowej.



Faktycznie to moje pierwsze wykorzystanie rosołku do takiego zadania, wypróbowałam, przetestowałam na członkach rodziny i sama nie wiem czy to ja jestem taką kulinarną bestią, czy co, ale obiad był smakowity.

Nie byłabym sobą gdybym przepisu szefa kuchni Knorr trochę nie zmieniła, ale w końcu nie sztuką jest naśladować, sztuką jest inspirować się dobrymi wzorami.

Zrobiłam marynatę z kostki rosołowej, oliwy i ostrej, węgierskiej pasty paprykowej.



W jednej części marynowałam plastry piersi z kurczaka, w drugiej plastry warzyw. W tym wypadku była to marchewka, kabaczek i por, miała być jeszcze papryka, ale jakiś domowy skrytożerca pozbawił mnie przyjemności dodania czerwonego elementu do warzywnego bukietu.




Na oddzielnych patelniach krótko smażyłam opatulone w mące plastry kurczaka oraz zamarynowane warzywa, do tego kilka ziemniaczków i danie gotowe.





Próbowałyście już takiego sposobu marynowania mięsa? Pewnie dobrze się on też sprawdzi na szaszłykach z grilla, muszę to jeszcze w tym roku wypróbować, teraz ma być kilka ciepłych, słonecznych dni, a znajomi do naszego domku w górach zaglądają teraz często i gęsto. Będzie smakowicie.

Pozdrawiam
Margaretka