Obserwatorzy

czwartek, 26 lutego 2015

Philips Blender ręczny HR1672/90, blendowanie, miksowanie, w mig się dzieje Drogie Panie


Tak mi się ostatnio składa, że siedzę w tej kuchni i siedzę. To znaczy nie żebym świata poza pichceniem nie widziała, tak źle to ze mną jeszcze nie jest. Ale na blogu w tematy okołokuchenne wpadłam jak śliwka w kompot, o kurczę, znowu żarcie, widzicie same.

Przechodzę już do rzeczy czyli do bohatera dzisiejszego postu.
Mam przyjemność, jako testerka marki Philips, zaprosić Was, Moje Drogie do przyjrzenia się bardzo sprytnemu ustrojstwu.

Tego blenderka mam od przeszło miesiąca, szaleję z nim miksując to i owo,.... i bez dwóch zdań mogę stwierdzić, prawie że autorytatywnie, iż udała się ta bestia Philipsowi, nie ma co!

Blenderów było już w mojej karierze kuchennej i podkuchennej kilka, nie wyobrażam sobie karmienia mojej rodziny bez takich pomocników, bo co jak co, ale życie trzeba sobie ułatwiać, nie mówiąc już o uprzyjemnianiu.
A jest niewątpliwie ten blender bardzo udanym urządzeniem miksującym, rozdrabniającym, przecierającym czy mieszającym. 



Zresztą jego wielofunkcyjność w połączeniu z niedużymi wymiarami i łatwością przechowywania w niewielkiej szufladzie zasługuje na podkreślenie.
Pewnie wpadnie Wam też w oko jego wygląd, żeby nie powiedzieć - uroda. Dopracowana ta bestyja jest w każdym szczególe, połączenie stalowych części z wysokiej jakości czarnym tworzywem sztucznym, moim zdaniem, dało super efekt. 

Muszę koniecznie napisać o łączeniu poszczególnych elementów, bo składanie i rozkładanie to też rzecz warta uwagi. Jeszcze nigdy nie miałam tego typu urządzenia, które tak łatwo i z taką precyzją można łączyć. Wszystko idealnie przemyślane, nic się nie zacina, nic nie wymaga jakiejś siły, wszystko dopracowane, dopasowane i zgrane.








Teraz słów niemało o tych właśnie końcówkach.
Mamy tu do dyspozycji kilka oddzielnie działających i pozwalających na bardzo wygodne tworzenie dań prostych i tych bardziej skomplikowanych:

-  metalową miksującą końcówkę, coś w rodzaju pałki z nożykami, chyba najczęściej przeze mnie używaną, bo świetnie sprawdza się przy wszelkiego typu zupach – kremach, owocowych musach, pastach,


-  rozdrabniacz z pojemnikiem, też rzecz genialna i bardzo ułatwiająca życie, bo w kilka chwil gotowy mamy na przykład farsz do pierogów czy pastę rybną lub twarogową, świetny do szatkowania cebuli, przerabiania na miał suchych płatków owsianych, orzechów, dał radę nawet laskom cynamonu, więc mam teraz zawsze na świeżo mielony cynamon,


- końcówka do ubijania, właściwie klasyczna trzepaczka, która w mig ubije biszkopt czy ciasto do naleśników, ale też bezproblemowo z serka i galaretki owocowej zrobi pyszny sernik na zimno.




W komplecie jest też estetyczny  pojemnik – dzbanek z miarką, praktyczny i funkcjonalny, w nim właśnie możemy blendować, byleby nie za gorące składniki (do 80’C).


Noże są genialnie ostre, myk, myk i to co zadałam blenderowi do zrobienia jest rozdrobnione, duża moc ma tu też swoje znaczenie.
 Przycisk z funkcją turbo umożliwia płynne przechodzenie od, prawie że delikatnego  miksowania do prędkości rzeczywiście bardzo dużej, takiej na maksa, gdzie łatwo jest uzyskać idealną gładkość miksowanej czy rozdrabnianej potrawy. Wszystko to trwa krótko, płynnie, a co też ważne, mając cały czas palec na przycisku idealnie panujemy na pracą danej końcówki.

Kilku potrawom zrobiłam zdjęcia, ale możliwości są naprawdę przeogromne. 

 Pamiętacie z dzieciństwa tartą marchewkę z jabłkiem. To była moja ulubiona i często przez Mamę robiona ciapka-papka jako zdrowy, witaminkowy deser. Do dzisiaj ją lubię, ale niestety tarcie ręczne skutecznie mnie odrzucało od niej. Teraz zobaczcie, kilka sekund i mam.


Hummus jest u nas w domu częstym smarowidłem do kanapek. Pisałam o nim kiedyś w poście, teraz tylko przypominam Wam o jego istnieniu.


Staram się nie kupować gotowych past. Zrobienie samemu smacznego, małego co nieco, to sekund naście, no dzieści. Tym razem twaróg, śmietana, rukola, roszponka, zielona cebulka i rzeżucha i na śniadanie można kromki razowego chleba pomaziać czymś nietuzinkowym.


Moja ukochana zupa-krem z dyni. Mam w zamrażarce kilka porcji dyni, zresztą to tylko przykład, bo z zupami-kremami jest jak z ciuchami. Komponujemy, zestawiamy, łączymy składniki i właściwie bez końca można gotować coś innego.




Podejrzewam, że teraz częściej będę wpadała tu z jakimiś smakowitymi daniami, taki blender w końcu zobowiązuje. Zresztą i frajda z pichcenia jakaś taka większa, co Wam niniejszym uprzejmie donoszę.

Pozdrawiam
Margaretka

wtorek, 17 lutego 2015

Mam zakwaszony organizm, więc kiszę żeby nie skisnąć

Dzisiaj będzie kwaśno jak diabli.  


Grzechów głównych całkiem sporo

O tym, że mam zakwaszony organizm jestem w 100% pewna. Dzielnie na to pracuję, bo popełniam sporo grzechów dietetycznych. Nie potrafię odmówić sobie słodyczy, za tortowe ciacho z kremem sprzedam własnego Ślubnego, no teraz to trochę przesadzam, jego zostawmy w spokoju.
Nie raz, nie dwa kusi mnie świeża, chrupiąca bułeczka z bielusieńkiej, pszennej mąki, czekolada to moja bardzo bliska przyjaciółka, i to wcale nie ta gorzka, teoretycznie jeszcze o tyle, o ile zdrowa.
Kawy może nie spijam hektolitrów, ale dwie, trzy filiżanki dziennie koniecznie zaliczam.
Znalazłoby się jeszcze sporo na sumieniu, wliczając w to fajeczki. W dziedzinie stresowania się czym bądź też jestem sporym fachowcem, więc zakwaszam sobie ten mój biedny organizm systematycznie i bardzo efektywnie.

Przyznajcie się Moje Drogie; też nie jesteście aniołami w tym temacie? Mam nadzieję, że tak, bo zaraz człowiekowi raźniej w tej doli, niedoli.

Objawy się objawiają


A wiecie jakie są pierwsze objawy zakwaszenia? To wzdęcia, zgaga, bóle stawów, ciągłe zmęczenie, wyczerpanie, bóle głowy, wysypki skórne, trądzik, świąd, wypadanie włosów, ogólna nerwowość, ociężałość. 
Bywa też, że występują migreny oraz bóle stawów i mięśni. Ponieważ nadmiar kwasu w organizmie spowalnia trawienie i wydalanie szkodliwych substancji trudniej schudnąć.


Ja tu sporo objawów już dostrzegam, więc za bardzo nie mam na co czekać.

Kapusta mi się kisi

Ten post nie ma być w założeniu żadnym poradnikiem co jeść, aby z zakwaszeniem walczyć.
Chcę tylko zwrócić Wam uwagę na jeden aspekt diety odkwaszającej, mianowicie na wszelkie produkty kwaśne, w szczególności na te kiszone.
To, że cytryny czy limonki są na głównej liście produktów odkwaszających to pewnie wiecie.
Produkty kiszone też są jak lekarstwo na walkę z zakwaszeniem organizmu.
Jeśli tak to trzeba działać.
Nie kupujemy w sklepach! Tam najczęściej kupujemy produkty zakwaszone nie kiszone, a przecież tego nie chcemy.

I tu jest sedno mojego dzisiejszego z Wami spotkania.
Proponuję, co więcej, gorąco Was namawiam do własnoręcznego kiszenia tego i owego.
Ja tak się już wciągnęłam, że pół kuchni mam zastawione bonclokami (tak wdzięcznie i nietuzinkowo u mnie w Beskidach nazywa się kamionkowa beczułka do kiszenia np kapusty, ogórków).



Poza właśnie ogórkami, które w słoikach kiszę latem, wszystko inne na bieżąco, przez cały rok.
Wcale to nie jest pracochłonne, a smakuje bosko.

Kapusta kiszona



Ćwiartki główek wrzucam do malaksera i szatkuję. Potem zatrudniam Męża lub Młodą do gniecenia dłońmi z solą (tuptanie stopami to nie ta ilość i nie te czasy), dodaję lub nie startą marchewkę, kminek i ugniatam w beczułce. Trzy, cztery dni i można szamać.

Barszcz z kiszonych, czerwonych buraków, a dokładniej
zakwas na barszcz




Samo zdrowie, uwielbiam go pić prawie że prosto z beczułki, ale też barszcz przygotowany na takim zakwasie to mistrzostwo nad mistrzostwami.
Do beczułki wrzucam pokrojone w kawałki buraki,  marchewkę, pietruszkę, kawałek selera, kilka (ja dużo) ząbków czosnku, przyprawy (kminek, biała gorczyca, ziele ang. i liść laurowy), zalewam posoloną, przegotowaną, gorącą wodą i gotowe.
Tu na efekt czekamy z 10 - 14 dni.

Zakwas na żurek, biały barszcz, zalewajkę z żytniej mąki



Do kamionkowego dzbanka - kufla wlewam lekko osoloną, przegotowaną, ale zimną wodę, dodaję 3-4 łyżki mąki na żurek, łyżkę otrębów żytnich, ząbek czosnku, mieszam trzepaczką i gotowe do odstawienia w kącik. Można gotować żurek/zalewajkę już po 5-7 dniach.

Ocet jabłkowy



i ocet jabłkowy zlany do butelki



Równie genialnym odkwaszaczem jest ocet jabłkowy. 
To już nie kiszonka, ale ocet. Proces fermentacji uzyskujemy dzięki obecności cukru.
Internet jest pełen przepisów na niego, więc ja tylko wrzucam zdjęcia. 

Na koniec zdjęcie zrobione przed momentem. To mój dzisiejszy obiad - talerz zalewajki, oczywiście na moim zakwasie,
znacie ten smak?




Pozdrawiam
Margaretka


piątek, 13 lutego 2015

Olej (oliwa) sprawiedliwa, zawsze na wierzch wypływa

Inspiracją do dzisiejszego postu są trzy olejki, 
które do przetestowania dostałam od firmy Vivio:

olejek z drzewa herbacianego

olejek z dzikiej róży
olejek marchewkowy




 Lepiej zdrowiej niż .....

Zdrowy, nazwijmy to naturalny sposób funkcjonowania (życia) kusi nie tylko mnie.
Nawet nie czytając zbyt dużo popularno-naukowych poradników i kompendiów wiedzy o tym i owym w temacie jak pędzić żywot w zdrowiu i urodzie, a nie paść się wszechobecną chemią, intuicyjnie czujemy, że lepiej, na przykład, jeść produkty maksymalnie proste, nieprzetworzone, niż takie, gdzie skład to lista dłuższa niż najdłuższy skład Pendolino. 
Już dawno dotarło do mnie, że rano kromka razowego chleba z masłem i miodem musi wygrać z napuchniętą od polepszaczy smaku parówką z nawet najbardziej dosmaczonym keczupem, nie mówiąc już, z ubitym na sztywną, gładką masę kremem majonezowo-chrzanowym, brrrr.
W kuchni, w temacie ekologia, natura czy makrobiotyka czuję się stosunkowo dobrze, bezpiecznie. Pewnie, że stosuję tu zasadę złotego środka. Nie jestem fanatyczką, pilnuję, żeby raz za czas rodzinka piła własnoręcznie kiszony barszcz z czerwonych buraków, ale też 2-litrowa butla Coca-Coli potrafi w mig zniknąć w naszych brzuszyskach. Ważne, żeby tych zdrowych produktów i posiłków było znacznie, znacznie więcej niż tych paskódfoodów.

Ach ten przepastny, kosmetykowy rynek

Trochę gorzej jest u mnie z kosmetykami i całą pielęgnacyjną działką mojego funkcjonowania i walki o urodę i... jakby tego nie nazywać, zachowaniem młodości, ha.
Tu nie czuję się bezpiecznie, bo tu nie mam zbytnio dużo wiedzy i władzy. 
To znaczy mogłabym mieć i zacząć studiować chemię, ale z chemii zawszę byłam nogą i niespecjalnie wierzę, że to się teraz zmieniło. 
Nie mam też takiego samozaparcia, żeby używać na przykład kawałka węgla do przyczerniania brwi czy regularnie płukać włosy w własnoręcznie nazbieranym i zaparzonym rumianku - najzwyczajniej w świecie mi się nie chce, a jak nawet mi się zachce to bardzo rzadko.
Pewnie, że tak byłoby bezpieczniej i znacznie bardziej eko, ale marki, firmy i produkty kosmetyczne kuszą mnie jak cholera i wciąż wyciągam łapy po coraz lepiej pachnące, bardziej kolorowe i niewiarygodnie nowoczesne kosmetykowe ustrojstwa. Jedyne na co mam wpływ, to wybieranie kosmetyków bardziej naturalnych, z krótszym składem, jak się da, bezpieczniejszych. 

Naturalnie, że tak

Do takich właśnie można zaliczyć oleje i olejki.
Robią one już od dosyć długiego czasu niezłą karierę. Pokochałyśmy  je chyba właśnie za tę ich naturalność i gwarancję, że mamy do czynienia nie z całą tabelą polepszaczy, utrwalaczy, zapychaczy i wspomagaczy, ale mamy w tych olejach esencję, duszę prawie, serce jednej rośliny.
Oleje i olejki obrodziły ostatnio jak gruszki w sadzie dobrego sadownika, już nie tylko arganowy święci triumfy, ale mamy do wyboru i koloru (w odcieniach złota i bursztynu) znacznie więcej tych eliksirów młodości i zdrowej skóry.

Jedna buteleczka to jeden składnik. Koniec kropka.

Moje trzy; olejek z drzewa herbacianego, z dzikiej róży i marchewkowy są dla skóry zdrowe, bezpieczne, mają właściwości lecznicze, nawilżające, odżywiające. 
Są i lekarstwem i opiekunem. Są strażnikiem i ochroną.
Dbają, wygładzają, łagodzą i odprężają.


  Olejek z drzewa herbacianego:



antybakteryjny, dezynfekujący, odkażający.
Bardzo ładnie pachnie i jest antyseptyczny więc polubiłam go szczególnie jako dodatek do kąpieli stóp przed pedicurem. Ponieważ lekko wysusza koniecznie muszę po tym zabiegu pielęgnacyjnym dobrze nawilżyć stopy.

Olejek z dzikiej róży:



silny antyoksydant, olej młodości, spowalnia procesy starzenia, poprawia elastyczność skóry, wygładza zmarszczki i rozjaśnia przebarwienia.
Dla mnie boski, kocham go jako dodatek do kremu i balsamu, ale też używam go jako kompres na włosy.

Olejek marchewkowy:



moim zdaniem działa bardzo podobnie jak ten z dzikiej róży, też ładnie wygładza i nawilża. Dodatkowo, jako pełen karotenu minimalnie wyrównuje koloryt skóry o ton ją "opalając". Ja dodaję go do masełka shea lub kremu. Warty grzechu, a dokładniej wciągnięcia go na listę must have każdej dziewczyny, która nie lubi samoopalaczy, a chce troszkę zezłocić/zbrązowić skórę.

Jeśli tak jak ja, poza korzystaniem pełnymi garściami z kolorowego świata kosmetyków, zerkacie czasem w stronę marketingowo bardziej skromną, ale też bardziej stawiającą na naturę, warto dodać do ulubionych ten adres:


               Zdrowa żywność


Pozdrawiam
Margaretka